[ Pobierz całość w formacie PDF ]
piersi. Odetchnął ciężko i wyjrzał przez okno. Nie zauważył nawet, kiedy
przestał padać śnieg. Teraz słyszał, jak dozorcy odśnieżają chodniki, a
pługi jezdnie. Sypialnię wypełniało blade, rozmarzone światło, które
srebrzyło wszystko, co się w niej znajdowało, włącznie z ramieniem
Marike. Will nie mógł sobie wyobrazić większego szczęścia, niż leżeć
teraz u jej boku.
Przeżył trzydzieści pięć lat, kierując się zdrowym rozsądkiem. Miał
doświadczenia z kobietami. Raz albo nawet dwa myślał, że jest
zakochany. To jednak, czego doświadczał teraz, było całkiem
odmiennym uczuciem. Takiej burzy zmysłów nie przeżył nigdy dotąd. I
takiej tęsknoty, choć przecież czekał na Marike ledwie parę godzin.
Ale przecież dobrze jej nie znał...
Ech, no i co z tego? Do diabła z logiką, praktycznym podejściem do
życia, rozsądkiem! Serce mówiło mu jasno, że to właśnie ta, na którą
czekał całe życie. Był w niej zakochany po uszy, irracjonalnie i nieod-
wołalnie. Może nawet i ślepo, a niech tam!
Zastanawiał się, jak zareagowałaby Marike, gdyby wkrótce poprosił ją
o rękę. Pewnie by mnie spoliczkowała, pomyślał, uśmiechając się
kącikiem ust. Mimo wielkiej ochoty, żeby zrobić to już teraz, postanowił
odczekać kilka tygodni i dać jej czas, żeby się do niego przyzwyczaiła.
Zastanawiał się też, czy powinien jej wyznać miłość. Z początku uznał,
że skoro Marike i tak mu nie uwierzy, lepiej tego nie robić. A na pewno
mu nie uwierzy, skoro jemu samemu z trudem przychodziło dać wiarę
tej prawdzie, która tak nagle objawiła się w jego sercu. Im dłużej jednak
o tym myślał, tym bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że powinien jej
to powiedzieć.
Nigdy nie wyznał miłości żadnej kobiecie. Nigdy nie powiedział
Taylor, że ją kocha, a kiedy się od niego wyprowadziła, nie miał żadnych
wyrzutów sumienia. Działo się to wszystko dlatego, że Will nigdy tak na-
prawdę nie był pewien swoich uczuć. Teraz było inaczej. Tym razem nie
chciał zwlekać. Nie chciał być uważny, cierpliwy, rozsądny. Chciał
51
RS
zbudzić Marike, wziąć ją w ramiona i ucałować jej rozespaną twarz. A
potem znów się z nią kochać i powtarzać, że ją kocha i że dla niej jest
gotów oddać wszystko i zaryzykować wszystko...
Nagły chłód wyrwał go z zamyślenia. Marike niespodziewanie
odwróciła się od niego i szarpnęła kołdrę. Nakrywając siebie, odkryła
jego. Uświadomiwszy sobie, że nie jest sama, zwróciła ku niemu oblaną
rumieńcem twarz, po czym szybko odwróciła się z powrotem.
- Mówiłeś, że sobie pójdziesz - odezwała się cicho.
- A ty mówiłaś, że pózniej.
- Myślę, że teraz nadeszła odpowiednia chwila. Willa przeszył
lodowaty dreszcz.
- Tak po prostu? - zapytał
- Tak po prostu - odparła, wciąż odwrócona tyłem. Przez chwilę
podziwiał piękne wygięcie jej pleców i kremową skórę, która pod
dotykiem jego palców słała się jak jedwab.
Nie chciał się z nią spierać. Naciągnął porzucone na podłodze dżinsy i
podkoszulek, obszedł łóżko i stanął przy Marike tak, żeby nie mogła
uciec przed jego wzrokiem. Stał i stał, a ona wciąż nie podnosiła spoj-
rzenia. Wreszcie wsunął dłoń pod jej uparcie spuszczony podbródek i
uniósł jej twarz do góry.
- To się nie uda - powiedziała bezbarwnym głosem. - Było pięknie,
ale ty mieszkasz w Chicago, a ja w Derbyfield. To zasadnicza różnica.
- To żadna różnica, Marike.
- Ty zakładasz garnitury, a ja taśmę izolacyjną i kolorowe kiecki.
- Teraz mam na sobie podkoszulek.
- Od Armaniego.
Niestety, Will nie mógł temu zaprzeczyć.
- Chcesz mi dać kosza z powodu Armaniego?
- Między innymi. To wyznacza różnicę między światem moim i
twoim.
- I nie ma znaczenia to, że cię kocham?
Nie takiej reakcji się spodziewał. Marike zadrżała, zamknęła oczy, po
czym prawie niezauważalnie potrząsnęła głową.
52
RS
- Wracaj do swojego apartamentu i nie przyjeżdżaj tu więcej -
powiedziała niskim, niemal grobowym głosem.
Will przycupnął przy niej. Czuł ból, ale starał się zachować
cierpliwość. Ona jednak nie chciała na niego spojrzeć, więc postanowił
jej do tego nie zmuszać.
- Dobrze, pójdę - oświadczył. - Ale będę na ciebie czekał. I tak do
mnie przyjdziesz. Nie przywykłem do tego, że mi się odmawia.
- A ja tak - odparła Marike i na chwilę podniosła na niego oczy.
Will zobaczył w nich łzy.
53
RS
ROZDZIAA 6
życiu Marike bywało raz lepiej, raz gorzej, ale tak zle, jak
teraz nie było chyba nigdy. Nawet wtedy, gdy Daniel
W
zostawił ją dla swojej chuderlawej kochanki, Marike
umiała jakoś sobie poradzić. Może dlatego, że już od jakiegoś czasu
przeczuwała nieszczęście, więc mogła podświadomie przygotować się
do tego, że któregoś dnia zostanie porzucona.
Tym razem jednak nie miała podstaw, żeby czuć się porzucona. To
ona odesłała z kwitkiem Willa Lamberta, a zrobiła tak dlatego, że było to
jej zdaniem jedyne dobre posunięcie. Dlaczego więc czuła się kom-
pletnie rozbita i wycieńczona?
Tania wróciła do domu z uroczą córeczką. Maleństwo wzbudziło takie
zainteresowanie cioć, że nie miało nawet czasu na grymasy i kolki.
Powinno było zaabsorbować również Marike, jednak zamiast tego wy-
wołało kolejne wzruszenia. Kiedy spojrzała w maleńkie oczka Amy i
zanuciła jej łzawą kołysankę, tak zabolało ją serce, że nie była w stanie
powstrzymać łez. Wcześniej prawie nigdy nie płakała, teraz zdarzało jej
siÄ™ to niemal codziennie.
Za każdym razem, gdy dzwonił telefon, podskakiwała jak oparzona.
Wszystkie jednak, poza służbowymi, były nie do niej. Troje dziewcząt
szeptało ciągle między sobą, najwyrazniej podejrzewając, co w trawie
piszczy. Lecz Marike milczała jak grób i tylko torturami można by ją było
zmusić do mówienia. Najchętniej zamykała się w sypialni, nakrywała
kołdrą i próbowała zapomnieć, że kochała się w tym łóżku z Willem
Lambertem. Niestety, najczęściej kończyło się to tak, że rozpamiętywała
z zamkniętymi oczami przeżyte rozkosze.
Tak bardzo była pochłonięta swoimi rozterkami, że z początku nie
zauważyła zmian, które nastąpiły w jej rozwalającym się domu.
Tymczasem balustrada przy schodach została naprawiona, kurek w
łazience przestał cieknąć. Idąc za ciosem, sprawdziła kuchenne schody -
przegniły szczebel ktoś wymienił!
54
RS
Ktoś? Marike dobrze wiedziała kto. Will zrobił to sam albo - co
bardziej prawdopodobne - przysłał tu kogoś podczas jej nieobecności.
Prezes Lambert nie bawiłby się przecież w hydraulika. Gdzie miałby się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]