[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jeszcze jeden taki wypoczynek, a wyląduję u czubków. Z gruzlicą czy bez... Nie wie
pan, gdzie jest mój ko\uch? I czapka...
Pewnie na dachu powiedziałem.
Na dachu... wymamrotał, zapinając szelki. Na dachu...
Tak powiedziałem. Miał pan pecha. Współczuję panu... No, ale jeszcze
sobie o tym wszystkim porozmawiamy.
Odwróciłem się i ruszyłem do drzwi.
Nie mam o czym z panem gadać! krzyknął ze złością Hincus.
W jadalni jeszcze nikogo nie było. Kaisa rozstawiała talerzyki z kanapkami.
Przywitałem się z nią, zostałem uraczony serią min i chichotów i wybrałem sobie
nowe miejsce tyłem do bufetu a twarzą do drzwi, obok du Barnstockre a. Ledwie
usiadłem, jak wszedł Simonet w grubym pstrokatym swetrze, świe\o wygolony, ale
oczy miał zaczerwienione i podpuchnięte.
Urocza noc, prawda, inspektorze? powiedział. Nawet pięciu godzin nie
spałem. Zupełnie wysiadłem nerwowo. Przez cały czas mam wra\enie, \e śmierdzi
trupem. Taki apteczny zapach, jakby formalina... Usiadł, wybrał sobie kanapkę,
potem spojrzał na mnie: Znalazł pan? zapytał.
Zale\y co odparłem.
Aha powiedział Simonet i niepewnie zarechotał. Wygląda pan nie najlepiej.
Ka\dy wygląda tak, jak na to zasługuje odezwałem się i w tej samej sekundzie
weszli du Bamstockre z bratanicą. Ci to byli świe\utcy jak ogóreczki. Wujaszek miał
aster w butonierce, dostojne siwe kędziory wiły się wokół łysej głowy, a Brune była
jak zwykle w ciemnych okularach i jak zwykle bezczelnie zadzierała nosa. Wujaszek,
zacierając ręce, ruszył na swoje miejsce, wpatrując się we mnie pytającym wzrokiem.
Dzień dobry, inspektorze zaszemrał śpiewnie. Có\ za straszliwa noc! Dzień
dobry, panie Simonet. Nieprawda\?
Cześć burknęło dziecię.
Napiłbym się koniaku powiedział Simonet tak jakoś tęsknie. Ale chyba nie
wypada. Co? A mo\e wypada?
Doprawdy, nie wiem powiedział du Bamstockre. Raczej bym nie ryzykował.
A jak pan myśli, inspektorze? zapytał Simonet.
Pokręciłem głową i łyknąłem kawy, którą postawiła przede mną Kaisa.
Szkoda powiedział Simonet. Chętnie bym się napił.
A jak tam nasze sprawy? zapytał ciekawie du Bamstockre.
Zledztwo jest na właściwym tropie oznajmiłem. Klucz do zagadki znajduje
się w rękach policji. Mnóstwo kluczy. Cały pęczek.
Simonet znowu zachichotał i natychmiast spowa\niał.
Jak sądzę, cały dzień przyjdzie nam spędzić w domu powiedział du
Bamstockre. Wychodzić zapewne nie wolno...
A to dlaczego? zdziwiłem się. Ile dusza zapragnie. Im więcej zapragnie, tym
lepiej.
Uciec i tak się nie da dodał Simonet. Wyjście zawaliła lawina. Ja oczywiście
mógłbym uciec przez góry...
Ale? zapytałem.
Po pierwsze, przez ten śnieg trudno dobrnąć do skał. A po drugie, co ja tam
będę robić? Słuchajcie, panowie zaproponował nagle. Chodzcie, przespacerujemy
się, zobaczymy, co słychać w Wilczej Gardzieli...
Pan nie ma nic przeciwko temu, inspektorze? zapytał du Barnstockre.
Nie odparłem. I wtedy właśnie weszli pan i pani Moses. Oni równie\ byli jak
ogóreczki. To znaczy madame była jak ogóreczek... jak brzoskwinia... jak jasne
słoneczko. A jeśli chodzi o Mosesa... to ten stary grzyb pozostał oczywiście starym
grzybem. Popijając z kubka, nie witając się z nikim, dotarł do swojego miejsca,
klapnął na krzesło i surowo popatrzył na spoczywające przed nim kanapki.
Dzień dobry! kryształowym głosikiem powiedziała pani Moses.
Spojrzałem spod oka na Simoneta. Zezował na panią Moses. W jego oczach było
jakieś niedowierzanie. Potem otrząsnął się spazmatycznie i schwycił fili\ankę z kawą.
Cudowny poranek mówiła dalej pani Moses. Tak słonecznie, tak ciepło.
Biedny Olaf, ju\ nie widzi tego poranka!
Wszyscy tam będziemy oświadczył nagle Moses ochrypłym głosem.
Amen zakończył uprzejmie du Barnstockre. Spojrzałem na Brane.
Dziewczyna siedziała nastroszona, z nosem w fili\ance. Drzwi znowu się otwarły
i naszym oczom ukazał się Loirevic L. Loirevic w towarzystwie właściciela hotelu.
Na twarzy Aleca zagościł \ałobny uśmiech.
Dzień dobry powiedział. Państwo pozwolą, \e im przedstawię pana
Loirevica, który przybył do nas dzisiejszej nocy. Po drodze uległ wypadkowi. Nie
odmówimy mu oczywiście gościnnego przyjęcia.
Sądząc po wyglądzie Loirevica L. Loirevica, wypadek, któremu uległ, musiał być
potworny. Gościnność była mu niezmiernie potrzebna. Alec był zmuszony ująć go
pod łokieć i dosłownie wepchnąć na moje dawne miejsce obok Simoneta.
Jest nam bardzo przyjemnie, Loirevic! wychrypiał pan Moses. Tu są sami
swoi, Loirevic, niech pan się czuje jak w domu.
Tak powiedział Loirevic, patrząc jednym okiem na mnie, a drugim na
Simoneta. Piękna pogoda. Zupełnie zima...
To wszystko głupstwo, Loirevic powiedział Moses. Niech pan jak najmniej
mówi i jak najwięcej je. Wygląda pan na niedo\ywionego... Simonet, niech pan
przypomni, co tam było z tym matre d htel? Zdaje się, \e zjadł czyjś filet...
W tym momencie wreszcie pojawił się Hincus. Wszedł i od razu stanął jak wryty.
Simonet znowu zaczął opowiadać swoją historię i dopóki wyjaśniał, \e wy\ej
wymieniony matre d htel nie jadł \adnego fileta, a wręcz przeciwnie, Hincus stał
w progu, ja zaś obserwowałem go, starając się jednocześnie nie spuszczać z oka
Mosesów. Patrzyłem i nic nie rozumiałem. Pani Moses spo\ywała sucharki ze
śmietanką i z zachwytem słuchała smętnego figlarza. Pan Moses wprawdzie rzucił
okiem na Hincusa, ale zrobił to z absolutną obojętnością i natychmiast powrócił do
swojego kubka. Ale sam Hincus swojej twarzy opanować nie potrafił.
Najpierw wyglądał jak człowiek kompletnie zbaraniały, który właśnie dostał
pałką przez łeb. Potem na jego twarzy pojawił się wyraz radości, opętańczej jakiejś
radości, nawet uśmiechnął się zupełnie po dziecinnemu. A potem wykrzywił się,
złowrogo wyszczerzając zęby, i ruszył naprzód, zaciskając pięści. Ale patrzył przez
cały czas ku mojemu najwy\szemu zdumieniu bynajmniej nie na Mosesów. Patrzył na
du Barnstockre a z początku w absolutnym osłupieniu, potem z ulgą i radością,
a następnie z nienawiścią i wściekłą satysfakcją. W tym momencie zauwa\ył, \e go
obserwuję, rozluznił mięśnie, pochylił głowę i poszedł na swoje miejsce:
Jak się pan czuje, panie Hincus? \yczliwie zainteresował się du Barnstockre,
pochylając się ku niemu. Tutejszy klimat...
Hincus podniósł na niego rozwścieczone \ółte oczka.
Ja to się czuję niezle odpowiedział, usadawiając się na krześle. Ale ciekawe,
jak pan się czuje?
Du Barnstockre zdumiony opadł na oparcie krzesła.
Ja? Dziękuję panu. Spojrzał najpierw na mnie, a potem na Brune. Być mo\e
[ Pobierz całość w formacie PDF ]