[ Pobierz całość w formacie PDF ]

naprawy wielu rzeczy w całym domu. Nikt nie plątał się jej pod nogami.
Po odnowieniu wszystkich pomieszczeń zabrała się do sprzątania. Na
każdym kroku było widać, że Boone nie radzi sobie z domowymi pra-
cami.
Lucy wyczyściła lodówkę, wyrzuciła zbyt długo przechowywane
produkty i zastąpiła je nowymi. Innymi. Zdrowszymi i, jej zdaniem,
smaczniejszymi. Zrobiła porządek we wszystkich kuchennych szafkach.
Przegrupowała ich zawartości, tak aby było wygodniej z nich korzystać.
Zamówiła też tapicera, który miał pokryć na nowo meble w saloniku.
Wybrała tkaniny obiciowe. Uważała, że są bez porównania ładniejsze i
sympatyczniejsze niż wyblakłe beżowe i brązowe, na które swego czasu
zdecydował się Boone.
Potem, uznawszy, że przestrzeń życiowa pana domu jest zago-
spodarowana mało sensownie, przestawiła wszystkie meble. Zależało jej
na stworzeniu milszej atmosfery. Mimo iż lubiła jesień, tym razem żało-
wała, że to nie wiosna. Wzdłuż chodnika prowadzącego do frontowego
wejścia posadziłaby wówczas bratki i nagietki, a w pustej części po-
dwórza młody dereń. Za parę lat cieszyłby oko pięknymi barwami i da-
wał w lecie upragniony cień. Lucy pomyślała, że pewnie uda się jej
wpaść tu wiosną i zagospodarować przestrzeń wokół domu. Na pewno
Boone nie będzie miał nic przeciw temu. Na razie musi się zadowolić ma-
lutkim ogródkiem ziół, które posadziła w doniczkach ustawionych na
parapecie nad kuchennym zlewem.
90
S
R
Pracując dla Boone'a, przez prawie cały czas była sama. Samotna,
lecz równocześnie szczęśliwa. W pobliżu nie przebywał ani Boone Ca-
gney, ani żaden inny człowiek. Nikt jej nie przeszkadzał. Nikt się z nią
nie kłócił i nie krytykował każdego posunięcia. I to było wspaniałe. Pan
domu tak często schodził jej z oczu, że jego osobą prawie przestała za-
przątać sobie głowę.
Bywały jednak chwile, kiedy przestawała myśleć o akurat wykony-
wanej robocie. Gdzieś w głębi mózgu wyłaniał się obraz Boone'a i stapiał
z urojeniami. I wtedy pozbyć się go nie potrafiła.
Czasami w marzeniach Boone brał ją w objęcia. Dalej następowała
wizja doznań najbardziej erotycznych, jakie potrafiła sobie uzmysło-
wić.
Wyobraziła sobie nawet, że się kochają. Ale tylko raz. Bo zaraz po-
tem zdecydowanie położyła kres wszelkim niezdrowym fantazjom, oba-
wiając się, że zaprowadzą ją za daleko.
Ten jeden, jedyny raz, gdy wyobrażała sobie intymne przeżycie z
Boone'em, w pełni uprzytomnił jej, jak puste wiedzie życie. Była na tyle
dojrzała, aby zdawać sobie sprawę z tego, że świat nie obraca się wokół
seksu. Jednak fakt, że od kilku lat jej życie było całkowicie pozbawione
erotycznych doznań, sprawił, iż dotkliwie odczuwała ich brak.
Upłynęły już dwa tygodnie pracy dla Boone'a. Tego dnia wraz z
Maćkiem znajdowała się w piwnicy. Otworzyła drzwiczki pralki i wy-
ciągała ze środka uprane rzeczy. Wielki kot ułożył się na ciepłej obudo-
wie suszarki. Zadowolony, mruczał głośniej niż elektryczne urządzenie.
Słysząc to, Lucy nie potrafiła powstrzymać się od śmiechu. Mack
uwielbiał wylegiwać się na rozgrzanej, lekko wibrującej suszarce. Boone
miał identyczną jak ta, od której zapalił się jej dom. Nie po raz pierwszy
tego wieczoru Lucy stłumiła uczucie dojmującego smutku na myśl o
doznanej stracie. Nadal jednak, na szczęście, pozostało jej w życiu
wszystko, co najważniejsze.
91
S
R
No, może niezupełnie wszystko.
- Co to za sens budzić się każdego ranka - powiedziała na głos, tro-
chę do siebie, a trochę do Macka -jeśli potem przez cały dzień człowiek
porusza się jak automat, nie zauważając, co wokół się dzieje, i kładzie do
łóżka bez żadnych nowych przeżyć. Komu jest potrzebne takie puste i
jałowe życie?
Filozofowanie było dla Lucy czymś zupełnie nowym. Do tej pory
nigdy nie zastanawiała się nad głębszym sensem swej egzystencji. Prawie
nie zwracała uwagi na to, w jaki sposób spędza czas. Za dnia i w nocy.
Być może dlatego zachowywała się jak robot. Poruszała automatycznie.
Oczywiście, działo się tak, zanim zaczęła spędzać czas z Boone'em. A
raczej w jego domu. Teraz ani przez sekundę nie czuła się jak z góry za-
programowany mechanizm.
Boone z rzadka wracał wcześnie do domu. Prawie nigdy nie jadali
wspólnych posiłków. A ich rozmowy ograniczały się do kilkunastu słów.
Lucy zdążyła już zapomnieć, ile radości daje dzielenie życia z drugim
człowiekiem. Doceniała obecność Macka, ale przyznawała uczciwie, że
trudno było prowadzić z nim konwersację. Zwietnie potrafił się z nią po-
rozumieć, kiedy sam czegoś potrzebował. Repertuar gestów i pomruków
miał jednak bardzo ograniczony.
Boone natomiast okazał się człowiekiem rozmownym. Wprawdzie
zawsze mówił tylko to, że nie powinna robić czegoś, na co miała ochotę i [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • policzgwiazdy.htw.pl