[ Pobierz całość w formacie PDF ]

barana i jeśli krew zaplami buty panny młodej, oznacza to, że będzie zawsze wierna mężowi.
Daud i Marjam zostali tego wszystkiego pozbawieni, toteż uznaliśmy, że trzeba jednak spróbować wyprawić
im wesele. Ale jak to zrobić? Nie można iść do restauracji, jak z okazji ślubu Szakili, kiedy mieliśmy setkę
gości. %7ładna restauracja nie zgodziłaby się przyjąć jednocześnie mężczyzn i kobiet. A nasze mieszkanie jest
za małe, zbyt wystawione na ciekawość sąsiadów i talibów. Zupełnie nie wiedzieliśmy, jak uczcić ten związek,
chyba że w piwnicy, dokąd schodziliśmy w najgorszych czasach bombardowań.
Rodzice Marjam mieszkali w domu z ogrodem w innej dzielnicy Kabulu, ich sÄ…siedzi byli zaprzyjaznieni z
kolegą Dauda, podjęliśmy więc ryzyko zorganizowania uroczystości w domu narzeczonej.
Soraja i ja od dawna już nie wychodziłyśmy z mieszkania. Od dawna też nie byłyśmy na żadnym ślubie.
Mimo to nie odczuwałyśmy podniecenia, nie czyniłyśmy przygotowań, nie było mowy o malowaniu się ani o
szukaniu materiału na odświętne sukienki. Grono zaproszonych gości ograniczyło się do absolutnego mini-
mum: kilku przyjaciół Dauda i obie rodziny. Brat był rozżalony, bo nie mógł włożyć eleganckiego garnituru i
krawata - to było zabronione. Koledzy żartowali:
- To nic... Przecież nie będzie się robić zdjęć, bo to zakazane. Nikt się nie dowie, że nie miałeś garnituru...
Widząc smutną minę Dauda, jeden z nich nie wytrzymał:
. - Nie, to niemożliwe, nie mogę pozwolić, żeby mój kolega nie miał chociaż jednej kasety wideo z własnego
ślubu, musi mieć jakąś pamiątkę... Zajmę się tym. I przyszedł z kamerą wideo. Najpierw wszystko przebiegało
zgodnie z zasadą talibów, zakazującą spotkań w mieszanym towarzystwie, nawet z okazji ślubu. Kobi-
ety zebrały się w jednym pokoju, a mężczyzni w drugim. Na czas ceremonii trzeba było jednak połączyć
nowożeńców, żeby mogli założyć
sobie obrączki. Rodziny zgromadziły się w ogrodzie. Daud i Marjam stali obok siebie. To była najbardziej
symboliczna chwila, kolega Dauda wyjął więc kamerę, inny włożył do magnetofonu kasetę z muzyką. Nagle
ktoś zawołał:
- Talibowie! IdÄ…!
Wybuchła panika. Kolega rzuca się na kasety, a te znikają błyskawicznie razem z magnetofonem, nikt nie
zdążył się nawet zorientować, jak to zrobił. Ale talibowie słyszeli! Wściekli, zaczęli wszystko przeszukiwać,
bezskutecznie. Natomiast operator-amator nie zdążył pozbyć się kamery, przyłapali go na gorącym uczynku.
Zemsta obróciła się przeciwko niemu, zbili nieszczęśnika. Wyrwali mu aparat, rzucili go na ziemię, podep-
tali ze złością, jak gdyby był wcieleniem diabła, i jedyna pamiątka ze ślubu Dauda została zniszczona. Ku
zadowoleniu talibów nieliczni goście rozpierzchli się, a my wróciliśmy samochodem do domu, zabierając ze
sobą pannę młodą, jak złodzieje, gdy tymczasem jej wyjazd jest zawsze prawdziwą ceremonią. Kompletna
klęska. Kolega brata nie został, na szczęście, ciężko ranny, tyle że w całej tej historii stracił kamerę. Wszyscy
byli zszokowani, tata wściekły, Soraja we łzach, a Daud rozżalony. Cóż to za wstyd sprowadzić żonę na łono
rodziny w podobnych okolicznościach! Zazwyczaj ślub syna świętuje się w sposób o wiele bardziej wystawny.
Przyjęcie do rodziny nowego członka jest chwilą radości i szczęścia.
Kiedy z domu odchodzi dziewczyna, wtedy szczęście spotyka rodzinę jej małżonka. Biedny Daud, kilku
talibów upokorzyło go, demonstrując swoją władzę! Często zastanawiam się, co chcą osiągnąć, zakazując
uroczystości i zabaw, pozbawiając rodzinnych pamiątek, a odpowiedz jest za każdym razem przerażająco
prosta: chcą nas pozbawić życia. Dla własnej korzyści chcą naszej zagłady, powolnej, ale pewnej. Na niebie
nad Kabulem nie ma już latawców. Kiedyś całymi dziesiątkami krążyły nad miastem. Chłopcy wspinali się na
dachy, zadzierali głowy, ryzykując upadek, żeby złapać wiatr. I często spadali. Co roku do szpitala trafiali mali
ranni, ofiary latawców. Ale ich różnokolorowe papierowe ptaki były symbolem naszego nieba. Dzieci, które
nie miały na nie pieniędzy, robiły sobie szelak, grozną broń składającą się z kamienia przymocowanego do
sznurka. Wypatrywały latawców i wyrzucały pocisk, celując w tor lotu obiektu ich pożądania.
Jeśli trafiały, oba sznurki plątały się i małym złodziejom pozostawało już tylko ściągnąć łup na ziemię.
Polowanie na latawca kończyło się często bójką, tym bardziej że niektórzy  myśliwi posługiwali się ulep-
szonym szelakiem z dwoma kamieniami, co czyniło polowanie jeszcze bardziej niebezpiecznym. Szelak nie
był używany wyłącznie przez drobnych złodziejaszków, posługiwali się nim też dla zabawy tacy chłopcy jak
Daud, którzy nie umieli puszczać latawców. Któregoś wieczoru, chcąc mnie rozśmieszyć, So-raja opowiada
mi o latawcu, który spadł Daudowi na głowę, kiedy brat był mały.
- To było jeszcze w starym domu, przed przeprowadzką tutaj, ciebie jeszcze nie było na świecie. Podczas gdy
Daud bawił się w ogrodzie szelakiem, spadł mu na głowę i zranił go szelak sąsiada, który chybił celu. Krew
leciała mu z ust, ale bał się przyjść do domu, żeby nie dostać bury. Jego kolega Abdullah zaprowadził go do
swojej mamy, pielęgniarki mieszkającej na pierwszym piętrze. Założyła mu szew i przyprowadziła do domu.
Za godzinę Abdullah spadł z dachu ze swoim latawcem. Krwawiło mu kolano i jego matka przyszła z płaczem
do naszej mamy, mówiąc, że jest ranny. Tym razem szyła i opatrywała go nasza mama. Daud był spokojny,
prawie nigdy się nie bił, pilnie się uczył, miał bardzo dobre stopnie, przede wszystkim z matematyki. Bardzo
lubił kino. Miał ładną kolekcję miniaturowych samochodzików, co miesiąc kupował sobie nowy. Mama
często nam opowiada o dniu obrzezania jej synów, co zrobiono jednocześnie. To była wielka uroczystość,
zaproszono ponad setkę gości. Mama zamówiła dla chłopców u krawca białe garnitury, zabito wielkiego
barana, a podwórko domu zostało udekorowane girlandami z żaróweczek. Obrzezanie wykonuje najczęściej
cyrulik albo lekarz; mama wybrała lekarza. Ojciec dokładnie wytłumaczył synom, na czym ono polega. W
przypadku starszego brata operacja przebiegła bez problemu. Daud zaś bardzo się bał i kiedy przyszła jego
kolej, lekarz powiedział, jak to się zwykle robi w takich chwilach:
- Popatrz na niebo i na ptaki, synku... Zwiadom sytuacji i rozdrażniony ze strachu, Daud
odparł:
- Szybko! Tnij! Wiem, co będziesz robić. Wahid i Daud czuli się skrępowani, kiedy mama
i ciotki opowiadały tę historię. Narzekali, że dla nich to wcale nie było zabawne, bo oni cierpieli, a wszyscy
pozostali bawili siÄ™ w najlepsze.
Wahid zaciągnął się do wojska, a Daud chciał tego za wszelką cenę uniknąć. Skończył liceum Omara Szahida.
Zimą 1987 roku Daud, a miał wtedy osiemnaście lat i zdał właśnie końcowy egzamin w liceum, wyszedł rano,
żeby sprawdzić wyniki. Kiedy zrobiło się ciemno, a on nie wracał, rodzina zaczęła się niepokoić. Tata obszedł [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • policzgwiazdy.htw.pl