[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Widzisz, to może być tak - mówił do Daniłowieża. - Ci, którzy oglądali fotografię, to
niemal wszystko ludzie starzy. Taki Franecki, Grzelak czy ten nauczyciel Latecki znali Miszaka
jako chłopaka kilkunastoletniego. Inni widzieli go po raz ostatni dwadzieścia trzy, cztery lata
temu. Wygodzki i Miszak mogą mieć po prostu podobną sylwetkę, kolor włosów, pewne
podobieństwo w rysach twarzy. Po ćwierć wieku trudno czasami poznać z fotografii nawet
człowieka,- którego znało się dość dobrze i długo. Wygodzki ma na tym zdjęciu przyciemnione
okulary, a oczy są bardzo charakterystyczne do rozpoznania. Aomnicki robił zdjęcia z ukrycia,
nie są więc najlepsze. Powinienem był postarać się o normalne legitymacyjne. Tylko że on nie
w Warszawie wyrabiał sobie dowód osobisty, a w Gdańsku. Więc znowu trzeba czekać na
odpowiedz stamtąd, bo już im kablowałem, że potrzebne nie tylko informacje, ale i zdjęcie.
Stefan, może ja sobie z nim pogadam, co? Jak myślisz?
- Z Wygodzkim?
- Aha.
- Spytasz go: kochany panie, czy pan się przypadkiem nie nazywa Miszak? A jeżeli to
on, to będziesz musiał go natychmiast zamknąć, bo ucieknie. Przedstaw ml rozsądny powód
zamknięcia. Bo ja takiego nie znam. Przedstaw mi powód zatrzymania go, gdyby chciał
wyjechać. Nawet za granicę. Jakikolwiek dowód, że ina ćoś na sumieniu. No?... Widzisz. Więc
po co chcesz z nim rozmawiać? Prywatnie nie możesz, bo on cię zna i prywatnie z tobą gadać
nie będzie. Zwłaszcza, że go wprowadziłeś w błąd, mówiąc o śmierci jego dyrektora, który
tymczasem żyje już cały tydzień. A. służbowo... miał czas, żeby sobie dokładnie obmyślić
obronę. Oczywiście, jeżeli w ogóle jest winien.
- Dobrze - mruknął Szczęsny niechętnie, bo nie lubił nie mieć racji. - Poczekam na
Gdańsk. I będę szukał Miszaka oddzielnie, nie w postaci Wygodzkiego. Wlezę w to
towarzystwo. Nie ma innego wyjścia. Tam, w każdym razie, kryje się handlarz narkotyków,
kimkolwiek jest.
*
W pokoju był półmrok. Tylko w jednym kącie, na małym stoliku, paliła się lampa pod
krwistoczerwonym abażurem, ledwie oświetlając sprzęty i ludzi. Twarze były w tym świetle
pełne ekspresji, trochę niesamowite, białka oczu połyskiwały czerwono. Ludzie siedzieli lub
leżeli na grubym dywanie. Od czasu do czasu ktoś podnosił się leniwie i sięgał po alkohol, pity
szklankami, bo nie miało sensu męczyć się z kieliszkiem.
Szczęsny usadowił się pod ścianą na dywanie, kolana przyciągnął do siebie i splótł na
nich ręce. Był przez milicyjnego eksperta ucharakteryzowany tak, że nie poznałby go nawet
major Daniłowicz, zwłaszcza w tym oświetleniu. Miał bladą, niemal zielonkawą cerę, głębokie
cienie pod oczami, zupełnie jasne brwi i rzęsy. Na lewym policzku rysowała się różowa,
szeroka blizna, typowy ślad po cięciu nożem. Pośrodku czoła widniał mały znak, tylko dla
wtajemniczonych hippiesów. Otwierał on drogę do świata opium, morfiny, wizji i
przejściowego nieistnienia.
Ubrany był w długi, błękitny sweter, nałożony na gołe ciało, szeroki skórzany pas z
dyskretnym napisem:  Eating people is wrong , spodnie z fioletowej flaneli, zakończone u dołu
frędzlami z czarnej skóry. Szczytem dumy eksperta była wspaniała blond peruka; włosy spadały
płową grzywą na czoło i na ramiona, były przy tym odpowiednio zmierzwione. Na lewej ręce,
tuż nad kiścią, Szczęsny nosił kutą miedzianą bransoletę, a na szyi złoty łańcuszek z małym
płaskim medalem. Kiedy odsunął rękawy swetra, widać było na rękach liczne zastarzałe ślady
po zastrzykach.
Człowiek, który wprowadził go w towarzystwo hippiesów-narkomanów najwyższej
klasy, przebywał w nim już pół roku. Nosił pseudonim Mor, mieszkał albo w Krakowie, albo
w paru innych miastach Polski, a do stolicy zaglądał dwa, trzy razy w miesiącu. Znał tu prawie
wszystkich, był doceniany z jakichś bliżej nie wytłumaczonych względów, i nowy, przez niego
przyprowadzony, liczył się jako swój. Nikt z całego towarzystwa, jak sądzili - świetnie
zakonspirowanego, nigdy by nie uwierzył, że Mor w rzeczywistości jest prawnikiem i
doświadczonym oficerem milicji.
Prócz nich w pokoju było trzech mężczyzn i dwie kobiety. Szczęsny wiedział, że w tym
gronie nie znajdzie ani Jemioły, ani nikogo z tamtych. Było mu to na rękę, choć chroniła go
charakteryzacja. Tamci zresztą byli rozszyfrowani na tyle, że każdej chwili można było do nich
trafić.
- Nie masz żadnych danych na to, że Miszak, jeżeli w ogóle jest w Warszawie, należy
do narkomanów i hippiesów - mówił major Daniłowicz. - Są to tylko twoje przypuszczenia,
właściwie na niczym nie oparte.
Szczęsny przyznał mu rację, mimo to postanowił swój plan wprowadzić w życie.
Myślał przy tym, że w każdym razie rozezna się bliżej w tym środowisku i, być może, natrafi na
ślad człowieka, który handluje narkotykami. Jemioła wciąż wyślizgiwał się z rąk. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • policzgwiazdy.htw.pl