[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Billy ego T., żeby odszukać kopię kartki z numerem telefonu, przyklejonej do notatnika
Agnes Vestavik. Niestety znalezienie czegokolwiek w tym bałaganie okazało się
beznadziejne. Po czterech czy pięciu minutach zrezygnowała, powtarzając sobie, iż wyraznie
słyszała, że to telefon do Diakonackiej Wyższej Szkoły Pracy Socjalnej.
Wróciła do swojego pokoju i wzięła książkę telefoniczną. Najbliższą tej nazwy
instytucją była Fundacja Diakonacka, a przy niej mnóstwo numerów: do szkoły pielęgniarek
środowiskowych, do szpitala, do czegoś, co nazwano centrum międzynarodowym, i do
siedziby samej fundacji. Był też numer do Diakonackiego Centrum Studiów Wyższych.
Hanne zadzwoniła, nie bardzo wiedząc, o co chce zapytać.
Wieczność minęła, zanim ktoś odebrał. Ale w końcu odezwał się obojętny,
mechaniczny głos, Hanne przez moment pomyślała, że to automatyczna sekretarka:
Centrum Studiów Wyższych. Słucham?
Z braku innego pomysłu poprosiła o połączenie z sekretariatem rektora. Tam odebrała
kobieta o radosnym i słonecznym głosie, jaskrawo kontrastującym z poprzednim.
Hanne przedstawiła się i próbowała wyjaśnić, w jakim celu dzwoni, jednocześnie zbyt
wiele nie zdradzając. Sekretarka okazała się tak bystra, jak wskazywał na to jej głos, i
natychmiast potwierdziła, że owszem, Agnes Vestavik, ta biedaczka, dzwoniła kilka razy w
ubiegłym tygodniu albo może tydzień wcześniej. W każdym razie sekretarka doskonale
pamiętała jej telefony. Wszyscy tu byli głęboko wstrząśnięci, kiedy przeczytali o zabójstwie.
A jak sobie radzi rodzina?
Akurat w tej kwestii Hanne mogła ją uspokoić. Zaraz też spytała, w jakiej sprawie
dzwoniła Agnes. W tym niestety kobieta nie potrafiła jej pomóc, ale pamiętała, że raz spytała
o kogoś z wydziału egzaminów końcowych, a ponieważ niczego takiego nie ma, poprosiła o
rozmowę z rektorem. To chyba było za pierwszym razem. Ale o czym rozmawiali, tego
niestety nie wiedziała. Możliwe, że rektor odesłał ją do kogoś innego.
Hanne poprosiła zatem o połączenie z rektorem, lecz sekretarka z przykrością musiała
ją poinformować, że wyjechał na seminarium do Danii i wraca dopiero w piątek. Hanne
usiłowała nie okazać złości, jaka ją ogarnęła, bo przecież Bogu ducha winna kobieta starała
się jej pomóc. Odrzuciła uprzejmą propozycję odnalezienia rektora w Danii, ale zanim
odłożyła słuchawkę, poprosiła jeszcze o jak najszybsze sprawdzenie, czy Agnes Vestavik
kiedykolwiek była zatrudniona w Wyższej Szkole Pracy Socjalnej. Sekretarka obiecała jej to
z radością i zaszczebiotała na pożegnanie, notując nazwisko i numer telefonu Hanne.
Po odłożeniu słuchawki Hanne wciąż miała w uszach jej wesoły głos. Rozmowa z
takimi ludzmi poprawiała humor. Ale tylko na kilka chwil. Musiała znalezć Billy ego T.
***
Olav znów nie mógł usiedzieć w miejscu. Wprawdzie spokojnie jadł i spał, ale to nie
trwało długo. Problemy miał zwłaszcza między posiłkami. Kupiła mu trochę komiksów, ale
mógł się na nich skupić najwyżej na kilka minut. Największy, tłumiący jego nadaktywność
strach najwyrazniej ustąpił i chłopiec przestał się jej słuchać.
Jeśli wyjdziesz na dwór, to cię złapią. Przecież jesteś poszukiwany. W telewizji,
radiu i w gazetach.
Uśmiechnął się jak zwykle dziwnie.
Tak jak na filmie. Można dostać nagrodę?
Nie, Olav, nie wyznaczono nagrody. Nie jesteś poszukiwany dlatego, że zrobiłeś coś
złego. Chcą, żebyś wrócił do tego domu dziecka.
Zachmurzył się.
Za cholerę! oświadczył. Wolę umrzeć, niż wrócić do tej dziury.
Nie mogła się powstrzymać od uśmiechu, niepewnego i zmęczonego. Olav jednak go
zauważył i wpadł we wściekłość.
Zmiejesz się, krowo! Ale ja ci powiem jedno: nie wrócę tam. Rozumiesz?!
Rozpaczliwie próbowała go uciszyć, pokazując na ścianę dzielącą ich od sąsiadów, ale
w ogóle go to nie obeszło. Nie miał już jednak nic do powiedzenia. Poszedł do kuchni i zaczął
wysuwać wszystkie szuflady. Wyciągał je całkiem i wysypywał zawartość na podłogę, przy
każdej wrzeszcząc.
Wiedziała, że to minie. Nie pozostawało jej nic innego, jak siedzieć nieruchomo z
zamkniętymi oczami i czekać. Z oczu płynęły łzy. Można tylko czekać. Nic nie mówić, nic
nie robić i za wszelką cenę go nie dotykać. To niedługo, naprawdę niedługo minie.
Opróżnienie wszystkich szuflad trochę potrwało. Nie widziała go, ale po dzwiękach się
zorientowała, że kopniakami rozrzuca kuchenne przybory. Hałas był okropny. Sąsiedzi
musieli go usłyszeć. Ledwie zaczęła myśleć nad znalezieniem jakiegoś wytłumaczenia, kiedy
rozległ się dzwonek.
Olav natychmiast się uspokoił. Stanął nagle w drzwiach kuchni, a z jego oczu znów bił
strach. Patrzył na nią, ale nie prosił o pomoc, tylko rozkazywał wstrzymać się z otwieraniem,
dopóki się nie schowa. Bez słowa zniknął w jej sypialni. Na palcach poszła za nim i starannie
zamknęła drzwi, po drodze jeszcze ocierając oczy.
To była sąsiadka z dołu, starsza pani, która wiedziała prawie o wszystkim, co się dzieje
w bloku. Nic dziwnego, przecież przez cały czas albo siedziała w oknie kuchni, albo człapała
na skargę do tych, którzy się kłócili, za głośno słuchali muzyki lub nie przestrzegali
kolejności korzystania z pralni w piwnicy i nie myli schodów w wyznaczonym terminie.
Co za okropne hałasy! oświadczyła podejrzliwie. Pani syn wrócił?
WyciÄ…gnęła chudÄ… szyjÄ™, żeby zajrzeć do mieszkania. Birgitte Håkonsen staraÅ‚a siÄ™
zrobić szersza i wyższa.
Nie, nie wrócił. To mnie coś upadło na podłogę. Przepraszam.
Upadało na podłogę prawie przez pół godziny zauważyła złośliwie staruszka.
Myśli pani, że w to uwierzę? Ma pani gości?
Wyciągnęła szyję jeszcze bardziej, a ponieważ była wyższa od matki Olava, dostrzegła
biały prostokąt na końcu ciemnego korytarza. Nic jednak jej nie zdradził.
Nie, nie mam gości. Jestem sama. I przepraszam za ten hałas. Już się nie powtórzy.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]