[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Drzewo Rebekki
Manodorata z synami poddał się naleganiom Simonetty i
pozostał w Castello. Stworzyła im w pałacyku namiastkę
domu, wyposażając dzięki nowym możliwościom finansowym
kilka komnat meblami i przedmiotami w stylu kastylijskim,
które wyszukała w Pawii, a także w Como i Lodi oraz na
innych targach, gdzie sprzedawała likier Amaretto.
Manodorata nigdy nie wspominał Rebekki i Simonetta nie
pytała o nią, bo wiedziała, że gdy tamtego tragicznego dnia po
raz drugi przyszedł do Castello, ona już nie żyła. Jovaphet, za
mały, żeby rozumieć, co się stało, pytał o matkę każdego dnia,
ale dawał się pocieszyć karmelkiem czy pocałunkiem. Elijah,
posępny i małomówny, codziennie moczył w nocy łóżko,
budził się z krzykiem i rozpalonym czołem. Simonetta
widziała, że Manodorata jest zbyt przygnębiony, żeby
pocieszać synków, więc wzięła to zadanie na siebie. Kładła się
spać z nimi, tak że Elijah znajdując w półśnie jej rękę,
natychmiast głębiej zasypiał, nie uświadamiając sobie, że to
nie Rebecca jest przy nim.
Z nadejściem wiosny Elijah zaczął przychodzić do siebie.
Powracał mu uśmiech na twarz, a Simonetta nieraz słyszała,
że śmieje się beztrosko, ścigając się z Jovaphetem w sadzie.
To ją cieszyło, ale nie ustąpił niepokój o przyjaciela.
Manodorata skupiony był wyłącznie na produkcji i sprzedaży
amaretto, jakby jego serce umarło. W okresie kanikuły, gdy
dni były dłuższe i wieczory jasne, przesiadywali we dwoje
przy kominku i popijając migdałowy likier, rozmawiali o
wspólnym przedsięwzięciu. W takich chwilach miała nadzieję,
że Manodorata zacznie mówić o stracie, jaką poniósł. Nie
mówił jednak, a ona też nie wspominała Bernardina, więc
siedzieli razem z ranami w sercach jak dwie turkawki z
obciętymi skrzydłami, skazane na to, że już nie będą latać.
Któregoś targowego dnia w Pawii do Simonetty i Veroniki
podszedł ubrany na czarno mężczyzna. Przywitał je po
hebrajsku i zapytał o Manodoratę. Obawiając się podstępu,
Simonetta spojrzała pytająco na Veronicę, na której zdrowym
rozsądku nauczyła się polegać. Niemowa skinęła głową, więc
Simonetta powiedziała tyle, ile mogła, o Manodoracie i jego
synach. %7łyd zadał jeszcze kilka kurtuazyjnych pytań i się
ukłonił.
- Proszę mu przekazać najlepsze życzenia od Isaaca z
Toledo - rzekł na pożegnanie. - Miałem szczęście, że kiedyś
nazywał mnie swoim przyjacielem.
Simonetta znowu spojrzała na Veronicę.
- Dlaczego, signor, nie miałbyś powiedzieć mu tego
osobiście? Zapraszam do mojego domu, gdzie znalazł gościnę.
Isaac wracał z nimi, a po drodze opowiadał Simonetcie, w
jakich okolicznościach zaciągnął wraz z ojcem ogromny dług
wdzięczności u Manodoraty, i gdy wysłuchiwała
skomplikowanej historii o lichwie, procentach i ratowaniu
przed bankructwem, podziwiała znowu poczucie solidarności
u %7łydów. Kiedy ona znalazła się w potrzebie, żaden
chrześcijanin nie wyciągnął do niej ręki, to %7łyd pospieszył jej
na ratunek i zaoferował przyjazń.
Na ganku loggii dwaj mężczyzni objęli się ramionami, a
więc intuicja jej nie zawiodła. Wcześnie udała się na
spoczynek, żeby nie przeszkadzać im w rozmowie. Miała
nadzieję, że Manodorata otworzy się przed starym
przyjacielem i zacznie wreszcie mówić o Rebecce.
* * *
Isaac nie opuścił Castello. Simonetta doceniła jego status
uczonego i zatrudniła go jako nauczyciela dla chłopców, gdyż
uznała za konieczne zapewnić im dobrą edukację i dogłębną
znajomość tekstów świętych ksiąg żydowskich. Nabywała
wiedzę razem z nimi, gdyż Elijah lubił jej opowiadać historie i
przypowieści, z jakimi się zapoznawał. Dziwiła się, jak różne,
a zarazem podobne sÄ… obydwie religie. Tymczasem lato
ustąpiło jesieni, a w domu atmosfera się ociepliła. Wraz ze
zmieniającymi się porami roku bardziej pogodny stawał się
Manodorata. Simonetta obserwowała także z radością, że
między Isaakiem i Veronicą nawiązuje się przyjazń, która
może się rozwinąć w coś więcej. Przyszedł też dzień
niezapomniany. Elijah wpadł do kuchni, żeby pokazać
znalezioną w ogrodzie czerwoną jaszczurkę. Leżała na jego
ręce nieruchoma, ciepła, wysuwając języczek, wyglądała jak
miniaturka smoka. Podniecony Elijah nazwał Simonettę
mamą. Nie skomentowała tego, zbeształa go za błoto na
butach, ale serce zabiło jej radośnie i mocno przytuliła
chłopca. Wkrótce nazywanie Simonetty mamą weszło mu w
nawyk, a Jovaphet poszedł w jego ślady. Simonetta z
niepokojem spoglądała na Manodoratę, ilekroć chłopcy tak na
nią wołali. Jego oczy pozostawały nieprzeniknione, ale synów
nie strofował ani nie poprawiał. A ona cieszyła się
pozyskaniem ich miłości. Nie przypuszczała, że dzieci mogą
tyle dla niej znaczyć i że w jej poranionym sercu znajdą się
nieograniczone pokłady uczucia. Marzyła niegdyś, że ten dom
zapełni się większą rodziną, którą będzie kochała i która
odwzajemni tę miłość. Myślała o dzieciach, które się z niej
narodzą. Teraz uczyła się, że ciepło rodzinne znaczy więcej
niż linia krwi.
* * *
Wszystko było dobrze, póki nie przyszedł piekarz z
Saronno. Dom stał się zamożny, więc Simonetta złożyła
zamówienie na chleb i ciasta, żeby uczcić drugie zbiory
migdałów i zrobić przyjemność chłopcom. Minął dokładnie
rok od czasu, gdy zamieszkali w Castello, i pragnęła, żeby w
rocznicę tamtego dnia nie nawiedziły ich złe wspomnienia.
Manodorata, który był zajęty w sadzie, natychmiast poznał
piekarza po zezie i kartoflowatym nosie, ale patrzył na niego o
ułamek sekundy za długo. Mając wciąż w oczach obraz tego
niegodziwca, jak spluwa na prochy Rebekki, nie powstrzymał
siÄ™ od rzucenia mu nienawistnego spojrzenia. PrzeklÄ…Å‚ swojÄ…
lekkomyślność, widząc, że piekarz natychmiast zawrócił muła.
Manodorata nie miał na sobie futra, ubrany był jak zbieracze
w czerwonÄ… czapÄ™ i tunikÄ™ oraz niebieskie rajtuzy, a na
sztucznej ręce miał rękawicę, ale wiedział, że mimo to został
rozpoznany.
* * *
Następnego dnia przyszli.
Zapadała noc i na niebie pokazały się pierwsze gwiazdy.
Manodorata zrywał ostatnie owoce z gałęzi największego
migdałowca, który nazywał w duchu drzewem Rebekki".
Chłopcy bawili się przy nim w ciuciubabkę. Przez wzgląd na
pamięć matki zostali tego dnia ubrani w czarne tuniki,
kontrastujÄ…ce z czerwono - niebieskim roboczym strojem ojca,
ale mimo żałoby byli weseli. Jeden biegał z opaską na oczach,
drugi z witką w ręku - na zmianę. Zlepy" wyciągał ręce i
potykając się, usiłował złapać brata, który szturchał go witką i
robiąc uniki, wołał Ciuciubabka!". Ten widok poruszył nagle
[ Pobierz całość w formacie PDF ]