[ Pobierz całość w formacie PDF ]

pozostawiając prawie pełne szklanice. Moja zaś była znów pusta. Kusiło mnie,
by przelać do niej piwo z tamtych dwóch, dzięki czemu zapewniłbym sobie
mocniejszy sen; drażniło mnie też takie marnotrawstwo. Niestety, zegar wybił
już południe, a gospodyni obserwowała mnie z uśmiechem. Zbierała szklanki
dziwnie powoli, przyglądając mi się zza okularów. Czmychnąłem na górę i
wskoczyłem do łóżka, by nadrobić to, co straciłem zrywając się o świcie. Moja
drzemka przeciągnęła się do póznego popołudnia.
Byłem już na nogach i właśnie wkładałem buty, kiedy ktoś zapukał do
drzwi. Zapewne profesor - pomyślałem wstając, by je otworzyć. Równie
dobrze może to być człowiek, który do mnie strzelał - przebiegło mi przez
James P. Blaylock - Maszyna lorda Kelvina 68
głowę, gdy drzwi były już na wpół uchylone. O mało ich nie zatrzasnąłem,
przeklinając w duchu swą lekkomyślność, ale w końcu stwierdziłem, że
otwierając drzwi do połowy po to, żeby natychmiast je zamknąć, zrobię z
siebie głupka, chyba że... rzeczywiście jest to zamachowiec.
Jednak nie. Był to mężczyzna, którego nigdy wcześniej nie widziałem.
Wysoki, chociaż przygarbiony, miał wygląd bardzo mizerny, niemal trupi.
Miał na głowie kapelusz, ale i tak widać było, że jest prawie łysy i że nie
zadaje sobie trudu, by przystrzyc kępki włosów nad uszami. Zwietnie
nadawałby się na stracha na wróble - pomyślałem. Usta miał ujęte w nawias
głębokich bruzd, prawdopodobnie na skutek odruchowego zaciskania warg.
Teraz również to robił, patrząc na mnie znad haczykowatego nosa, jakby moja
twarz nie całkiem przypadła mu do gustu.
Popołudniowe drzemki zawsze wprawiały mnie w paskudny nastrój, a
widok tego człowieka jeszcze ten efekt podwoił.
- Pan chyba pomylił pokoje - powiedziałem i już miałem zamknąć
drzwi, lecz mężczyzna zablokował je nogą.
- Jestem agentem ubezpieczeniowym - oznajmił, rozglądając się
nerwowo po korytarzu. - Reprezentuję Lloyda. Chciałbym tylko zadać panu
kilka pytań...
- Ależ oczywiście - odpowiedziałem. A więc tak się sprawy mają.
Rzeczywiście prowadzone było dochodzenie w sprawie kapitana. Otworzyłem
drzwi na oścież i mężczyzna wszedł, wodząc wzrokiem po pokoju z nieco
zdegustowanym wyrazem twarzy, jakby podłoga była usłana zdechłymi
rybami, które już zaczynają się rozkładać. Agent czy nie - ten człowiek wcale
mi się nie podobał.
Gość z miejsca przyparł mnie do muru, jak to mówią.
- Ktoś doniósł, że rozmawiał pan dziś z kapitanem Bowkerem.
PrzytaknÄ…Å‚em.
- O czym? - chciał wiedzieć mężczyzna.
- O lodzie. Nazywam się Adam Benbow, przyjechałem z Harrogate.
Jestem importerem ryb. Spędzam tu wakacje.
Teraz on skinął głową. Był bardziej łatwowierny niż kapitan. Dręczyło
mnie jednak przeczucie, że coś pokręciłem w moich personaliach. Ależ
oczywiście! Jeszcze nie tak dawno miałem na imię Abner. Teraz już jednak nie
mogłem sprostować. Poza tym skąd ten tu miałby znać moje imię? Jakie to
mogło mieć dla niego znaczenie?
- Prowadzimy śledztwo w sprawie zatonięcia statku. Czy rozmawiał pan
z nim o tym?
- Jakiego statku?
-  Landed Catch ; zatonął w pobliżu Dover kilka dni temu. Co pan wie
o tym statku?
James P. Blaylock - Maszyna lorda Kelvina 69
- Absolutnie nic. Oczywiście, czytałem o tym w gazetach. Zresztą, kto
nie czytał?
- Czy zna pan niejakiego Langdona St. Ivesa? - zapytał
niespodziewanie. Jednocześnie obrócił się w moim kierunku, jakby chciał
wzmocnić efekt zaskoczenia. Nie powiem, żeby mu się to nie udało.
Mamrotałem bezładnie przez chwilę, spoglądając nań nerwowo. Kiedy w
końcu wykrztusiłem:  Langdon... jak mu tam? , rezultat był opłakany. Byłem
przezroczysty jak szyba w oknie. Mężczyzna zachowywał się teraz, jakbym
potwierdził wszystkie jego podejrzenia.
- Mamy powody przypuszczać, że pan St. Ives również prowadzi
śledztwo w sprawie  Landed Catch i chcielibyśmy wiedzieć, dlaczego.
- Nie mam zielonego pojęcia. Jak on się nazywa, mówi pan? St... i co
dalej? - Zdałem sobie sprawę, że udawanie nie ma sensu, musiałem jednak
dalej robić z siebie głupka. Nie miałem zamiaru udzielić gościowi żadnych
informacji. St. Ives może zrobić to sam. Z drugiej strony, utrzymywanie, że nie
znam profesora, nie miało już chyba sensu; on i tak zorientował się w moich
krętactwach.
- Co tak naprawdę widział pan w chłodni?
- Co widziałem? Nic. Ten człowiek nie chciał mnie nawet wpuścić.
Prawdę mówiąc, robił wrażenie zdenerwowanego, jakby nie życzył sobie, bym
tam węszył. On musi tam coś ukrywać, tyle tylko mogę panu powiedzieć.
- CoÅ› ukrywa, sÄ…dzi pan?
- Gotów jestem się założyć.
Mężczyzna, odzyskawszy nagle humor, przytaknął i uśmiechnął się.
- Chyba ma pan rację - powiedział. - Moim zdaniem ukrywa tam coś
naprawdę przerażającego. To zdradliwy rejon; pełno tu podwodnych skał i
mielizn. On jest przebiegłym człowiekiem, ten cały kapitan Bowker.
Radziłbym panu trzymać się od niego z daleka. Niech pan go zostawi nam. Już
wkrótce w więzieniu Newgate będzie czekał na stryczek, choćby z powodu
dzisiejszej strzelaniny.
Musiałem niezle wytrzeszczyć oczy, kiedy to usłyszałem, bo widok [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • policzgwiazdy.htw.pl