[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wybuch dostarczył żyznego popiołu na Motuaroha. Za
nim migotało białe śródmieście Auckland. Stały ląd
wyglądał jak czarodziejskie królestwo, nierealne, poza
zasięgiem. Za nim górował wielki masyw Moehu.
- Widziałem naprawdę kawał świata - odezwał się
Blake - i nigdzie nie znalazłem równie pięknego widoku.
- Wnioskuję z twoich słów, że bardzo kochasz to
miejsce - Finley miała nadzieję, że nie będzie zbyt
wścibska.
- Większość czasu między dziesiątym a dwudziestym
drugim rokiem życia spędziłem daleko stąd. Internat,
uniwersytet, praca w Ameryce, lata wędrówki po Europie.
Kiedy wróciłem, zadecydowałem, że już nigdy stąd nie
wyjadę. - Odwrócił głowę i na chwilę wbił w nią swe
spojrzenie. - To mój dom. Chociaż Motuaroha nie jest
moją jedyną posiadłością i spędzam dość dużo czasu na
innych plantacjach, czasami myślę, że tylko tu mogę
odczuwać pełnię życia.
- Jesteś szczęśliwy - powiedziała powoli, wstrząśnięta
głębią uczucia w jego głosie.
- Szczęśliwy? - Uśmiechnął się ironicznie. - Czasami
myślę, że to klątwa. Ubóstwienie każdego rodzaju
jest grzechem, a musimy płacić za nasze grzechy.
To sprawiedliwe, ale czasami inni również muszą
za to płacić. Nie przypuszczam, żeby twój narzeczony
był szczęśliwy, kiedy porzuciłaś go dla swojego po-
wołania.
- Nie, oczywiście, że nie.
- Jesteśmy oboje podobni do siebie - orzekł. - Może
brakuje nam jakiejś ważnej części człowieczeństwa. Mój
świat jest dla mnie ważniejszy od miłości, a ty - no cóż,
ty nawet nie wierzysz w miłość, prawda?
Sprawił, że poczuła się potworem, jednak uczciwie
musiała przyznać, że wniosek wyciągnięty był poprawnie.
Potrząsnęła głową z niechęcią, ale widać było, że nie
może zaprzeczyć. Zaśmiał się trochę drwiąco i przyciągnął
ją, opierając jej plecy o swoją pierś.
- Siedź spokojnie - powiedział, słysząc protesty. - Nie
możesz wytrzymać tak blisko mnie?
Czyżby rzeczywiście go to zaniepokoiło? Przestała się
kręcić i odprężyła się.
- Nie przeszkadza mi uczciwy pot - krew pachnie
gorzej, ale jesteś okropnie gorący.
- Podczas gdy ty jesteś zimna i słodka jak gardenie
w moim ogrodzie - wyszeptał do jej ucha.- Miękka
i pachnąca, i tak delikatna jak kwiat. Czuję, że gdybym
cię dotknął, zostałby ślad na tej aksamitnej skórze.
- Tak się nie stanie, mam wyjątkowo odporne żyły
- powiedziała kwaśno, próbując zniweczyć ten uwodziciel
ski czar. - Musiałbyś uszczypnąć bardzo mocno, żeby
mnie posiniaczyć.
Poczuła raczej, niż usłyszała, jego parsknięcie.
- Szczypanie nie było dokładnie tym, co miałem na
myśli, złotko.
Te pieszczoty były dziwnie słodkie. Już chciała zapytać
prowokacyjnie, co dokładnie miał na myśli, ale po
wstrzymała ją od tego świadomość, że rzuciłby jakąś
impertynencję, aby obserwować jej reakcję z tym swoim
wszystkowiedzącym uśmiechem.
Ale chciała upewnić go co do jednej rzeczy.
- Jesteś w błędzie, kiedy mówisz, że nie wierzę w miłość.
Widziałam najbardziej nieprawdopodobne oddanie...
Tylko głupiec mógłby powiedzieć, że ona nie istnieje. Na
miłość trzeba jednak zapracować. Nawet miłość macie
rzyńska, która musi być chyba najsilniejsza, potrzebuje
okresu wzrostu. Matka nie kocha swojego dziecka
automatycznie.
- Cóż za poważne i zasadnicze przemówienie. Wszys
tko, co miałem na myśli, to trochę niewinnych pieszczot.
Odprężenie dla ciężko pracującego, można powiedzieć.
Ale chyba lepiej chodźmy. Muszę odpowiedzieć na stos
listów, a tobie na pewno jest za gorąco.
Wściekłość nie pozwoliła jej wydobyć słowa. Nie
odezwała się, kiedy podał jej rękę i pomógł wstać, ale
gdy wracali do samochodu, nie mogła się już pohamować.
- Zastanawiam się, czy zdajesz sobie sprawę, jak
egoistycznie się zachowałeś - powiedziała oziębłym tonem.
- Czy naprawdę czujesz się uprawniony do traktowania
mnie jak zabawki?
Słońce oślepiało jej oczy, tak że nic nie widziała,
słyszała tylko jego głos, w którym dźwięczało rozbawienie.
- Nie dąsaj się. Nie miałem zamiaru ci się narzucać,
ale nie rozumiem, dlaczego my...
- Nie wdaję się w przypadkowe romanse - przerwała
obcesowo, zawiedziona i wściekła na siebie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]