[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Robert skinął, myśląc o nieszczęsnym Weltonie.
- To prawda. Jestem tego boleśnie świadomy.
Godziny szybko mijały. Ani się Sophie obejrzała, a upłynęło już kilka dni. %7łyła w
stanie ciągłego napięcia, w oczekiwaniu na następny cios. Gdy spotkanie z Oberonem
zaczęło się zbliżać, Sophie bała się, że nawet Robert nie zdoła go powstrzymać.
Na trzy dni przed spotkaniem w towarzystwie zaczęła krążyć inna pogłoska. Oka-
zało się, że pewien dżentelmen zmyślił okrutne kłamstwa na temat wizyty panny Silver-
ton u mężczyzny. Jeśli nawet panna Silverton rozmawiała z kimś w parku, była to jedy-
nie wymiana grzeczności, jakiej oczekuje się od dżentelmena i damy. W każdym razie
nic nie wskazywało na jakąkolwiek nieprzyzwoitość.
Powody kłamstwa nie były jasne, ale nie miało to znaczenia. Montague Oberon
opowiadał się mocno po stronie zniesławionej damy. Nikt nie śmiał z nim dyskutować.
- Wygląda więc na to, że imię Jane zostało oczyszczone, a jej reputacja uratowana -
podsumowała wydarzenia Lawinia.
Sophie uniosła filiżankę do ust. Zastanawiała się, co powiedziałaby Lawinia, gdy-
by wiedziała, jakiej ceny zażądał za to Oberon.
- Czy Jane już wie? - zapytała.
- Wieści pewnie już do niej dotarły. Był to najważniejszy temat rozmów u lady
Orville tego popołudnia. Sprawę bardzo szeroko i chętnie dyskutowano.
Sophie czuła wyłącznie ulgę. Skończyło się, myślała, okropna historia odeszła w
niepamięć. Jane mogła znowu cieszyć się akceptacją towarzystwa. Sophie jednak poczu-
ła przemożną niechęć do ludzi, którzy tak chętnie powtarzali plotki. Nie rozumiała, dla-
czego wierzono niektórym dżentelmenom, innych oskarżając o kłamstwa.
R
L
T
- To chyba pytanie retoryczne - odpowiedziała Lawinia, gdy Sophie podzieliła się z
nią przemyśleniami. - Towarzystwo takie właśnie jest. Uwierzyli w niczym niepoparte
pogłoski, więc nie mogli dyskutować z panem Oberonem, który je publicznie podważył.
- Wymienił sprawcę z nazwiska? - nie posiadała się ze zdumienia Sophie.
- Och, tak, i zasmuciło mnie to bardzo - Lawinia wyglądała na szczerze zmartwio-
ną. - Nigdy nie sądziłam, by taki szczery młodzieniec jak Lawrence Welton mógł zrobić
coÅ› tak ohydnego.
- Lawrence Welton? - powtórzył Robert. - To przecież niemożliwe!
- Masz w zupełności rację - potwierdził kapitan John Mcintosh, który podzielił się
z Robertem tą informacją. - Oberon jednak powiedział, że wydobył przyznanie się do
winy. Potem Welton zniknÄ…Å‚ jak kamfora.
Robert zaniemówił ze złości. Zatem o tym Lawrence pisał w swym liście - zrozu-
miał Robert. Najwyrazniej
Oberon posiadał kwity dłużne Weltona i ten zgodził się zostać kozłem ofiarnym,
by ich nie zrealizował.
- Mimo to twoja siostra została wybawiona z opresji - rzekł Mcintosh.
- A Oberon stał się bohaterem - mruknął Robert. - Dręczy mnie to. Lawrence nigdy
by nie uczynił czegoś tak podłego.
- Oczywiście. - Mcintosh opróżnił kieliszek. - Miał jednak słabość do kart, a jak
sam przyznał, tylko głupiec gra w karty z diabłem. Pora już na mnie. Dobrze było cię
zobaczyć, Robercie.
- Ciebie również. Dziękuję za wiadomość.
Uśmiech kapitana naznaczony był żalem.
- Przykro mi, że nie mogła być pomyślniejsza.
Gdy Robert został sam, siedział długo w ciszy, analizując słowa przyjaciela. Zatem
życie Jane zostało uratowane kosztem Lawrence'a, myślał. Był pewien, że o nim właśnie
mówił Oberon, kiedy chełpił się, że trzyma ludzi w garści. Nie miał skrupułów w wyko-
rzystywaniu. Tym razem spisał na straty swego starego przyjaciela!
W związku z tym Sophie musiała czuć się dłużna Oberonowi za odbudowanie re-
putacji Jane, podczas gdy było to zwykłe kłamstwo, intryga, która miała Montague'owi
R
L
T
zaskarbić przychylność pięknej Francuzki. Robert postanowił wszelkimi siłami nie do-
puścić do ich małżeństwa. Nie mógł pozwolić, by Sophie stała się niewolnicą sztuczek
tego przebiegłego gada.
Jeszcze tego samego popołudnia Robert odwiedził Sophie. Dowiedział się, że lorda
Longworth i pana Vallois nie ma w domu, ale gdy wyznał, że pragnie widzieć się z pan-
ną Vallois, Banyon zaprowadził go do przedpołudniowego salonu. Robert zastał tam
Sophie i Lawinię zajęte haftowaniem.
- Jakże miło pana znowu widzieć, panie Silverton - powitała go Lawinia.
- Lady Longworth. Panno Vallois, Przyszedłem powiadomić panie o dobrych wia-
domościach odnośnie do mojej siostry.
- To rzeczywiście dobre wiadomości. Dowiedziałyśmy się o tym już wcześniej, ale
cieszymy się bardzo ze szczęśliwego zakończenia sprawy. Skoro o tym mowa - rzekła
Lawinia, wstając - napisałam liścik do naszej drogiej Jane. Byłabym wdzięczna, gdyby
mógł go pan przekazać. Zaraz przyniosę.
Lawinia wyszła, posławszy Robertowi porozumiewawczy uśmiech.
Kiedy wreszcie Robert i Sophie zostali sami, Silverton podszedł bliżej. Obawiał
siÄ™, jak Sophie przyjmie to, co ma jej do powiedzenia.
- Zatem, panno Vallois, wygląda na to, że mamy z głowy choć jeden problem.
- To prawda. Dziękuję, że przyszedł pan, by nam o tym powiedzieć.
- Nie jest to jedyny powód mojej wizyty. - Robert zatrzymał się przed Sophie. -
Myślę, że pani to wie.
Uniosła wzrok, po czym wstydliwie opuściła. Uśmiechnęła się jednak, odetchnęła i
zapytała:
- Jaki jest więc drugi powód?
Robert po raz pierwszy w życiu zapragnął daru wymowy, jaki posiadają poeci.
- Początki naszej znajomości w gospodzie nie należały do najlepszych. Nie zapo-
mnę, jak rzekłaś do brata, że wolałabyś spędzić noc w stajni, niż przyjąć moją ofertę
pomocy.
Roześmiała się, ale po chwili obrzuciła go oskarżycielskim spojrzeniem.
- To nie jest uprzejme, że pan mi to wypomina.
R
L
T
- Nie, raczej nie. - Uśmiechnął się Robert. - Od tamten pory bardzo się zmieniłem.
O moich pomyłkach rozmawialiśmy już w ogrodzie lady Chiswick. Pozwoliłem, aby
ignorancja zaćmiła mój osąd i nie pozwalała dojrzeć prawdy. A ty, droga Sophie, cier-
piałaś z tego powodu.
- %7łyłeś jednak w zgodzie ze swoimi przekonaniami.
- Tylko pozornie. Mężczyzna, którego nazywałem przyjacielem, zrujnował reputa-
cję mojej siostry i odebrał dom oraz dobre imię zacnemu dżentelmenowi. Zaś kobieta, na
której mi zależy, została postawiona w trudnym położeniu, usiłując chronić bezbronną.
To jednak jest już pieśnią przeszłości. Od teraz zamierzam codziennie mówić tej wyjąt-
kowej damie, jak bardzo jÄ… kocham.
Robert usiadł powoli obok Sophie.
- Sophie Vallois, czy uczynisz mi ten wielki zaszczyt i zostaniesz moją żoną?
Czekał z duszą na ramieniu na odpowiedz. Nigdy by nie uwierzył, że sekundy mo-
gą płynąć tak wolno. Miał wrażenie, że czas zatrzymał się. Czuł, że jego świat legnie w
gruzach, gdy usłyszy odmowę.
- Tak - rzekła Sophie. - Gdy tylko będzie to możliwe.
Robert poczuł się niemal jak pijany. Odetchnął ciężko, jakby zrzucił z serca wielki
ciężar.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]