[ Pobierz całość w formacie PDF ]

regulator ani nie chodził na zwariowane prywatki. Zresztą i tak tego
typu rzeczy uważał za zbyt dziecinne.
Jeśli nawet myślał, że szkoła jest stratą czasu, to dostawał dobre,
a nawet świetne stopnie. Najprostszy sposób, żeby ludzie nie
zawracali ci głowy, to dać im to, czego chcą. Albo sprawić, by
myśleli, że im się to daje.
Był skrupulatny i bardzo drażliwy na punkcie własnego pokoju i
higieny osobistej. Służba miała powiedziane, żeby trzymać się od
tego z daleka. Jego matka uważała to za drobne, urocze dziwactwo. A
to dawało mu pewność, że nikt nie znajdzie jego kryjówki z
narkotykami.
Ważniejsze jednak było to, że nikt nigdy nie został dopuszczony
do jego komputera, ani służba, ani rodzina, ani przyjaciele.
Miał wyjątkowe uzdolnienia w dziedzinie komputerów. Były o
wiele lepsze i bardziej czyste od ludzi. Miał piętnaście lat, kiedy
złamał kod prywatnego konta swojej matki. Tak łatwo brało się to, co
było mu potrzeba, znacznie przyjemniej, niż gdyby musiał o to
prosić. Potem łamał też kody innych rachunków, ale pieniądze
szybko mu się znudziły.
Właśnie wtedy odkrył telefony i jakie to było ekscytujące
słuchać, jak rozmawiają inni. Czuł się jak duch. Linia Fantasy była na
początku tylko dodatkiem, ale wkrótce nic bardziej go nie
obchodziło.
Nie mógł zaprzestać poszukiwań, dopóki nie znajdzie głosu,
który uciszy zamęt w jego głowie. Musiał być jednak ostrożny.
Wiedział, że jego matka jest głupia, ale ojciec... Gdyby ojciec coś
zauważył, zaczęłyby się pytania. Myśląc o tym Jerald wziął pigułę,
potem dwie. Wolał amfetaminę od środków nasennych, ale tej nocy
83
chciał spać spokojnie, bez żadnych snów. Wiedział, jaki mądry jest
jego ojciec
Przez lata posługiwał się swoim talentem w sądzie, a potem bez
kłopotu przerzucił się do polityki. Zarówno w Kongresie, jak i
Senacie Charlton P. Hayden zdobył znakomitą reputację dzięki
swojej sile i inteligencji. Postrzegano go jako bogatego,
uprzywilejowanego człowieka, który rozumie potrzeby społeczne,
walczy o przegrane sprawy i często wygrywa. Wzór doskonałości,
bez najmniejszej skazy, która mogłaby rzucić cień na jego dobre
imię. Tak, ojciec był zawsze bardzo ostrożnym człowiekiem
oddanym sprawie i bardzo bystrym.
Jerald nie miał żadnych wątpliwości, że kiedy skończy się rok
wyborów, gdy obliczy się wyniki głosowań i uprzątnie resztki
porozrzucanych konfetti, jego ojciec zostanie najmłodszym i
najbardziej olśniewającym mieszkańcem Białego Domu od czasów
Kennedyego.
Charlton P. Hayden nie byłby zachwycony, gdyby się dowiedział,
że jego jedyny syn, jego prawowity następca, udusił jedną kobietę i
teraz tylko czeka na sposobność, żeby zrobić to jeszcze raz.
Ale Jerald też potrafił być sprytny. Nikt nigdy się nie dowie, że
syn czołowego kandydata na prezydenta Stanów Zjednoczonych
zasmakował w zabijaniu. Wiedział, że jeśli uda mu się to ukryć przed
ojcem, będzie umiał to ukryć przed całym światem.
Tak więc wysłał kwiaty i siedział w ciemnościach do pózna w
nocy, czekając na właściwy głos i właściwe słowa.
- Dziękuję za przybycie, siostro. - Grace wiedziała, że to głupie,
ale czuła się naprawdę nieswojo ściskając rękę zakonnicy. Nie mogła
opędzić się od myśli, ile razy od takiej właśnie zakonnicy dostała
linijką po rękach. I nie mogła przyzwyczaić się do tego, że nie nosiły
już habitów. Zakonnica, która przedstawiła się jako siostra Alice,
miała na piersiach mały, srebrny krzyżyk, ubrana była w czarny,
klasyczny kostium i pantofle na płaskim obcasie. Nie miała nakrycia
głowy ani oczywiście habitu.
- Wszyscy nasi parafianie bardzo współczują pani i pani rodzinie,
panno McCabe. Przez te kilka miesięcy, gdy znałam Kathleen,
zaczęłam szanować jej oddanie pracy i kwalifikacje.
84
Szanować. To słowo powtarzało się w chłodnych wyrazach
współczucia do rodziny. Nikt nie mówił o przywiązaniu czy
przyjazni.
- Dziękuję, siostro.
W kościele było kilku wykładowców i garstka uczniów. Bez nich
ławki byłyby zupełnie puste. Nie miała nikogo, pomyślała Grace
ustawiając się z tyłu, nikogo, kto nie przyszedł tutaj z obowiązku czy
z litości.
Było dużo kwiatów. Spojrzała na kosze i wieńce w bocznej
nawie. Była chyba jedyną osobą, która uważała, że kolory są zupełnie
nie na miejscu w stosunku do okoliczności. Większość z nich
pochodziła z Kalifornii. Bukiet mieczyków i oficjalna karta z
kondolencjami to było najwyrazniej wszystko, na co stać było ludzi,
którzy kiedyś byli częścią życia Kathleen, czy też życia pani
Breezewood.
Grace nie mogła znieść zapachu kwiatów, tak samo jak nie mogła
znieść widoku białej, lśniącej trumny, do której wolała się nie zbliżać.
Nie mogła słuchać dzwięków muzyki, które dobywały się cicho z
bocznej nawy. Wiedziała, że dzwięk organów już zawsze będzie się
jej kojarzył ze śmiercią.
Takiego ceremoniału oczekiwali umarli od żywych. A może to
żywi oczekiwali tego od umarłych? Nie była pewna niczego, oprócz
jednej rzeczy: kiedy przyjdzie czas na nią, nie będzie żadnych
ceremonii, nie będzie pieśni pogrzebowych, przyjaciół ani krewnych
gapiących się załzawionymi oczami na to, co z niej zostanie.
- Grace.
Odwróciła się mając nadzieję, że jej twarz nie zdradza tych
uczuć.
- Jonathan, jednak przyszedłeś.
- Oczywiście. - Jonathan spojrzał na białą trumnę swojej byłej
żony.
- Nadal zachowujesz pozory, rozumiem.
Zobaczył, jak na to stwierdzenie odwraca się kilka głów, ale
spojrzał tylko na zegarek.
- Niestety, będę mógł zostać tylko na nabożeństwie. Za godzinę
mam spotkanie z detektywem Jacksonem. A potem muszę jechać na
lotnisko.
85
- To miło z twojej strony, że zmieściłeś pogrzeb żony w swoim
rozkładzie zajęć. Jak możesz, Jonathan, jak można być takim
hipokrytą? Kathleen nie znaczyła dla ciebie nic, mniej niż nic.
- Nie sądzę, żeby to był odpowiedni czas i miejsce na tę
rozmowÄ™.
- Mylisz się. - Chwyciła go za ramię, zanim zdążył ją wyminąć. -
Nigdy nie będzie lepszej okazji.
- Jeżeli nie przestaniesz, Grace, usłyszysz rzeczy, których nie
chciałabyś wiedzieć.
- Jeszcze nawet nie zaczęłam. Niedobrze mi się robi, gdy cię tu
widzę, jak udajesz pogrążonego w żałobie męża po tym wszystkim,
do czego ją doprowadziłeś.
Głosy z głębi kościoła sprawiły, że podjął decyzję. Pomruki i
prawie oskarżające spojrzenia pod jego adresem. Chwycił Grace za
ramiÄ™ i wyciÄ…gnÄ…Å‚ jÄ… na zewnÄ…trz.
- Nie lubię załatwiać spraw rodzinnych w miejscach publicznych.
- Nie jesteśmy rodziną.
- Nie, i nie ma sensu udawać, że kiedykolwiek coś nas łączyło.
Nigdy nawet nie starałaś się ukryć swojej pogardy w stosunku do
mnie.
- Nie wierzę w zachowywanie pozorów, szczególnie jeśli chodzi
o uczucia. Kathleen nigdy nie powinna była za ciebie wychodzić.
- Co do tego to zupełnie się zgadzamy. Kathleen nigdy nie
powinna była wychodzić za nikogo. Była zaledwie poprawną matką i
marnym zadatkiem na żonę.
- Jak śmiesz? Jak śmiesz stać teraz tutaj i mówić w ten sposób? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • policzgwiazdy.htw.pl