[ Pobierz całość w formacie PDF ]
magazynek do kieszeni. - Najpierw wyjrzyj tylko i sprawdz, czy nikogo nie ma.
Nie było. Ruszyliśmy zatem, tupiąc buciskami. Ja ściskałem pod pachą teczkę,
Morton chronił całym wysiłkiem woli resztki rozsądku. Za najbliższym rogiem prawie
wpadliśmy na żandarma.
- Stój! - zakomenderowałem, zanim Morton zdołał rzucić się do ucieczki. -
Szeregowy, chodzcie no tu!
- Ja, sir? - Znający dobrze wojskowe realia żandarm był uprzejmy nas nie zauważyć,
co było całkiem rozsądnym zachowaniem.
- A jest tu inny szeregowy? Macie nie zapiętą kieszeń, ale jestem dziś w dobrym
humorze. Gdzie tu się mieszczą Wydziały Personalne?
- Prosto, w prawo przy podium dla orkiestry, w lewo przy izbie tortur i drugi
budynek po prawej.
- Możecie odmaszerować! - warknąłem. Oddalił się czym prędzej, gorączkowo
sprawdzając kieszenie, a ja poklepałem spoconego ze strachu Mortona.
- Spokojnie, bo się rozpuścisz. To jest przywilej starszego stopnia. Z niższym rangą
możesz w każdym wojsku robić, co chcesz. Gotów?
Skinął głową, nie mogąc wykrztusić ani słowa. Ruszyliśmy.
Na każdym narożniku wykrzykiwałem komendy, żeby się nie wyróżniać i żeby mój
podopieczny nie pomylił drogi, toteż na miejsce dotarliśmy szybko i bezproblemowo.
Budynek był spory, a ruch panował w nim większy niż w innych. Morton zamarł przy
wejściu, podrygując lekko ze strachu.
- Co chcesz zrobić? - szepnął.
- Odpręż się - zajrzałem do teczki i udałem, że porządkuję papiery, by uzasadnić
postój. - Idz za mną i nie odzywaj się, rób, co każę, a za parę minut znikniemy bez śladu.
- Pewnie, że znikniemy, jak tylko tam wejdziemy. Złapią nas, będą torturować,
zabijÄ…...
- Cisza! - ryknąłem mu w ucho, aż podskoczył. - Nie gadać, nie myśleć! Wykonywać
wszystko albo znajdziecie się w gównie po uszy!
Przechodzący sierżant pokiwał głową z uznaniem, wobec czego dodałem:
- W lewo zwrot! Naprzód marsz!
Krótko był w armii, ale zadziałało. Odwrócił się i pomaszerował jak ta lala. Dzięki
temu spokojnie minęliśmy drzwi i skierowaliśmy się ku stojącemu za nimi żandarmowi.
- Baczność! Spocznij! - warknąłem i nie zniżając głosu zwróciłem się do żandarma: -
Gdzie jest sekcja transportu?
- Drugie piętro, pokój dwieście dziewięć. Czy mogę zobaczyć pańską przepustkę,
sir?
Spojrzałem nań zimno, przeglądając papiery z teczki i wolno taksując go od stóp do
głów. Zaczął się robić nerwowy, co znaczyło, że od niedawna trzyma wartę.
- Nigdy nie widziałem brudniejszych butów, i to w czasie pełnienia służby
garnizonowej - syknąłem, a gdy odruchowo spojrzał w dół, podsunąłem mu pod nos jakiś
papier. - O, jest przepustka.
Nim podniósł wzrok, ja chowałem już dokument do teczki. Chciał coś powiedzieć,
ale zamarł, napotkawszy moje spojrzenie.
- Drugie piętro - powtórzyłem, odwracając się do Mortona. - Szeregowy, idziemy!
Potupaliśmy po schodach. Ja nieco spocony, bo była to jednak męcząca robota, on
zaś drżący jak w febrze. Nie miałem pojęcia, ile jeszcze wytrzyma i pozostało jedynie żywić
nadzieję, że do końca. Dotarliśmy szczęśliwie tam, gdzie trzeba. Otworzyłem drzwi i
zajrzałem. Przy ścianie stała ława, poleciłem mu więc, by siadł i czekał tu na mnie, sam zaś
poszukałem dyżurnego, który akurat bawił się telefonem. Machnął ręką, żebym poczekał,
spojrzałem zatem dalej. Za dyżurnym ciągnęły się rzędy biurek, przy których szeregowi
pracowicie wypisywali coś i liczyli. Oni ignorowali mnie całkowicie.
- Tak, sir... Natychmiast, sir. Pewnie błąd komputera, kapitanie... Tak, sir. - Dyżurny
odłożył słuchawkę i dodał. - %7łeby cię cholera, bydlaku. O co chodzi, kapralu?
- Chcę się widzieć z sierżantem, z szefem...
- Nie da się. Jest na urlopie okolicznościowym. Desperuje, bo kanarek mu zdechł.
- A to uczuciowa bestia. Dobra, kto go zastępuje?
- Kapral Gamin.
- To proszę powiedzieć, że idę do niego.
- Już się robi. - Dyżurny złapał za telefon, a ja pomaszerowałem do drzwi z tabliczką
SZEF TRANSPORTU. Wewnątrz siedział ciemny chudzielec zajęty akurat komputerem.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]