[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nikim na ten temat rozmawiać. Zwłaszcza z prasą. To szalenie istotne dla przebiegu śledztwa,
zgadza siÄ™ pan?
- Tak, oczywiście, rozumiem. Delikatnie wyjął kartkę z koperty i rozłożył ją przed sobą na
biurku. Poprawił okulary, skierował światło lampki wprost na papier i spojrzał na
wykaligrafowany tekst. Kontemplował go chwilę, zanim sięgnął do szuflady po małą lupę do
dokumentów. Czego pan ode mnie oczekuje?
- Najpierw proszę mówić wszystko, co pan może z tego odczytać.
- Dobrze, zatem& Przyjrzał się uważniej drobnemu tekstowi na kartce. To jest klasyczny
tetrastych sylabotoniczny, chociaż, mam wrażenie, jakby wyjęty z kontekstu. Rymy krzyżowe,
paroksytoniczne, dokładne. Papier czerpany, dość drogi, ale nie widzę żadnych emblematów.
Pismo bardzo staranne, artystyczna kaligrafia, bez wątpienia ręczna. Powiedziałbym, że to robota
kogoś, kto otrzymał wykształcenie w tym kierunku, ale teraz mnóstwo jest tych kursów
wieczorowych i tego typu historii. Może tam należałoby szukać. Podniósł wzrok na policjanta i
ponownie poprawił okulary.
- Nie zrozumieliśmy się. Przepraszam, powinienem głębiej pana wprowadzić. Sądzimy, że to
może być coś w rodzaju ostrzeżenia. Taka próba zwrócenia na siebie uwagi. Miałem nadzieję, że
zinterpretuje pan dla mnie ten wierszyk i wskaże, gdzie powinienem skierować swoje
poszukiwania. Byłby pan w stanie zrobić coś takiego?
- Na pewno nie od razu. I na pewno nie tak zupełnie z powietrza, rozumie pan. Ja nie jestem,
niestety, wróżką, tylko skromnym pracownikiem naukowym. Nawet nie astrofizykiem ani
matematykiem. To, czym się zajmuję, wymaga poznania szerokiego kontekstu. Mogę oczywiście
zgadywać po omacku, o co chodziło autorowi, ale bezpieczniej byłoby, gdybym mógł to
minidzieło osadzić w jakiejś rzeczywistości, w jakimś czasie. Pomocne byłoby, gdybym wiedział,
czy jest to fragment, czy całość oraz kto jest autorem. Mam tu na myśli to, czy mam do czynienia
z jakimś przekładem czy poezją własną. Na tę chwilę mogę tylko powiedzieć, że nigdy dotąd nie
zetknąłem się z tym, co mi tu pan pokazuje. Stylizacja jest nieco archaizująca, być może biblijna,
wskazująca na jakieś proroctwo czy wróżbę, zatem możliwe, że mamy do czynienia z jakąś
formą grozby. Ale w tym momencie, nie widząc niczego poza tekstem, nie mogę powiedzieć nic
więcej.
- Rozumiem i dziękuję za poświęcony czas. Proszę mi jeszcze powiedzieć, czego
ewentualnie potrzebowałby pan, żeby zorientować się w tym dokładniej.
- Nie wiem, czym państwo dysponujecie. Najlepiej byłoby, gdybym miał trochę czasu sam
na sam z tekstem i resztą dokumentacji ze sprawy. Ale zdaję sobie sprawę, że policja nie
wtajemnicza w swoje śledztwa nikogo poza absolutnie niezbędnymi ekspertami. W takim
wypadku obawiam się, że to wszystko, co mogę dla pana zrobić, komisarzu. To mówiąc, oddał
Malinowskiemu kopertę. Jeszcze raz dziękuję za pomoc z tym Nieszporą. Jestem panu
dozgonnie wdzięczny i jeśli tylko będzie pan miał coś, w czym będę mógł pomóc, jestem do
dyspozycji.
- Dziękuję, panie doktorze. Mam wrażenie, że bez pana niczego nie wskóramy, jednak
wtajemniczenie pana w śledztwo prokuratury wychodzi poza moje kompetencje. Postaram się
jakoś temu zaradzić, a na razie pożegnam się. Do widzenia panu.
- Do widzenia, komisarzu. Gdyby cokolwiek, to& - sięgnął do kieszeni marynarki tu jest
moja wizytówka.
- Dziękuję raz jeszcze. Do widzenia.
Na wspomnienie tamtej rozmowy Malinowski skurczył się w sobie. Wiedział, że sam sobie
nie poradzi, że potrzebna mu będzie pomoc Wieczorka, jednak bał się prosić prokurator o status
eksperta dla zupełnie obcego dla niej człowieka. Lękał się, że rozgniewa zwierzchniczkę, a przy
tym sam wyjdzie na idiotę i nieudacznika. Dla niego to również było pierwsze spotkanie z
Wieczorkiem. Darzył go jednak bezgranicznym zaufaniem z powodu jego wieloletniej, cichej
współpracy z policją w mieście. Poprzednik Malinowskiego wielokrotnie zwracał się o pomoc
właśnie do Wieczorka i nie bez powodu miał jego nazwisko zanotowane w swoim służbowym
notesie. Nie bez powodu też to właśnie to nazwisko podyktował Malinowskiemu, kiedy ten
obejmował stanowisko. Komisarz wiedział, że postąpił należycie i odnalazł właściwą osobę.
Teraz pozostawało mu tylko wprowadzić Wieczorka w śledztwo. Nie wiedział jeszcze tylko, jak
się do tego zabrać.
11
Trzaśnięcie ciężkimi wrotami odbiło się wielokrotnym echem od marmurów i złoceń
świątyni. Zuzie zależało, żeby jak najszybciej stamtąd uciec, zapomnieć o tym koszmarze i
znalezć się w jakiejś miłej knajpce. Szybkim krokiem dopadła do grubej, pluszowej kotary
osłaniającej wyjście i niczym złodziejka wyśliznęła się przez wąską szczelinę na zewnątrz.
Dopiero tu, otulona zewsząd wilgotną mgłą, odetchnęła pełną piersią. Zbierało jej się na
wymioty. Nie dlatego, że widok był wyjątkowo odrażający, nie było przecież hektolitrów krwi
ani wnętrzności rozrzuconych dookoła. Zresztą w jej profesji żadna z tych rzeczy i tak nie
powinna zrobić na niej szczególnego wrażenia. Po prostu poczuła, że to wszystko wymyka jej się
z rąk. Z nerwów soki żołądkowe podchodziły jej do gardła. Trzęsły jej się ręce, a oddech
znacząco spłycił. Potrzebowała przystanku, chwili tylko dla siebie. Wyłączyła telefon i postawiła
kołnierz płaszcza, po czym z wolna zaczęła się oddalać w stronę miasta.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]