[ Pobierz całość w formacie PDF ]
do apartamentu na najwyższym piętrze.
Pijani pożądaniem, niemal jeszcze w progu zaczęli zdzierać z siebie ubrania. Na-
wet nie dotarli do sypialni. Przed zamglonymi z rozkoszy oczami opartej o ścianę Dani
wirowały niczym obrazki w kalejdoskopie światła miasta za panoramicznym oknem, ot-
wierającym widok na Darling Harbour, Sky Tower, most, operę...
ROZDZIAŁ ÓSMY
Dani odsunęła się nieco, by przyjrzeć się matce.
- Wyglądasz jakoś... inaczej. Zmieniłaś fryzurę?
Sonya Hammond zazwyczaj nosiła włosy zebrane w kok, lecz dziś pozwoliła się
wymknąć kilku wijącym się lokom. A może to jej makijaż albo nietypowo kolorowa, ru-
dawa bluzka zestawiona z eleganckimi spodniami? Jej matka była uosobieniem konser-
watywnej elegancji. Dziś Dani miała wrażenie, że wygląda dużo młodziej.
Sonya z dezaprobatą cmoknęła na widok kolczyków Dani.
- Czy twoje kolczyki zawsze muszą wchodzić przed tobą?
- Wydawało mi się, że są raczej skromne. - Dotknęła prostego, złotego pręcika z
płytką dymnego kwarcu na końcu. Odkąd odbudowała swoje życie w Port Douglas, nie-
które z jej bardziej ekscentrycznych projektów poważnie zaskoczyły jej matkę, choć So-
nya zbyt ceniła sobie indywidualizm córki, by krytykować ją inaczej niż żartobliwie.
- Siadaj. Jak to się stało, że się pokazałaś, skoro miałyśmy się widzieć za kilka dni?
- Mówiłam ci, że mam niedużą robotę dla Quinna Everarda. - Dani pochyliła się
nieco i z aprobatą pociągnęła nosem nad wazą. - Mmm... Zupa dyniowa.
- Nie mogę uwierzyć, że miał czelność się do ciebie zwrócić po tym wszystkim, co
ci zrobił.
Dani spróbowała zignorować ukłucie urazy wywołane słowami matki.
- Przyjechał tu na dzisiejszy pogrzeb, więc zabrałam się z nim. Potrzebne mi też
buty na ślub.
- Jakiego koloru masz suknię? - spytała szybko Sonya. - Zresztą nie mów. Spróbuję
się niczym nie sugerować.
Pojawiła się Marcie z miskami na zupę i półmiskiem gorącego chleba tureckiego.
Matka Dani popatrzyła znacząco na wazę.
- Jedz, ja mam spotkanie. Ryan zabierze mnie lada chwila.
Dani nalała sobie trochę zupy do miski.
- Sądziłam, że chciałabyś wszystkiego dopilnować - powiedziała sucho - ale kola-
cja może być później.
Sonya była zakłopotana.
- Nie mogę, kochanie. Mam ważne spotkanie. Hm, idę do teatru.
- O? - Coś nietypowego. Sonya niezmiernie rzadko wychodziła wieczorami. Nowe
ciuchy, nowa fryzura, spotkania... - Z kim?
- No, z Garthem.
- Ile on ma lat? - Dani poczuła ulgę.
Garth Buick był sekretarzem firmy Blackstone'ów, odkąd sięgała pamięcią. Naj-
prawdopodobniej najbliższy przyjaciel Howarda, z tego, co pamiętała, miły człowiek. Od
kilku lat wdowiec.
- Nie jest stary - zaprotestowała matka, trochę ostrym tonem. - Jest bardzo spraw-
ny.
Łyżka zawisła Dani w połowie drogi do ust. Przez chwilę kobiety patrzyły sobie w
oczy. Sonya pierwsza zarumieniła się i odwróciła wzrok.
- Zamknij usta, Danielle. To tylko przyjaźń. Uczy mnie żeglować.
- Jasne - wykrztusiła Dani słabo. - To wspaniale, naprawdę.
I to prawda, powiedziała do siebie. Matka poświęciła swoje życie wychowaniu
córki i dzieci Howarda, obsługiwaniu go i prowadzeniu mu domu. Całkowicie zrezy-
gnowała z jakichkolwiek kontaktów poza rodziną albo z winy postępowania ojca Dani,
albo tylko jej nieodwzajemnionej miłości do niego.
Dani zastanawiała się, jak to jest kochać kogoś tak mocno, że nigdy więcej nie
chce się tego zaryzykować.
Czy Quinn nadal kochał swoją żonę? Czy wciąż tęsknił za nią, każdą kobietę po-
równywał z nią?
Sonya uśmiechnęła się z rezygnacją.
- Widzę, co ci chodzi po głowie, dziecko. Biedna, stara mamusia, wysuszona jak
śliwka, marniejąca z miłości do Howarda. - Dani potrząsnęła głową. Jak ta kobieta to ro-
bi? - Jednak nie - ciągnęła matka. - Był tak zrozpaczony po śmierci Ursuli, że wiedzia-
łam, że nigdy już nie zaryzykuje całkowitego oddania komuś serca. Ja zaś nie zamierza-
łam znaleźć się na długiej liście porzuconych przez niego kobiet.
Mądra kobieta, bo dokładnie tak sprawy się potoczyły. Howard stał się niepopraw-
nym kobieciarzem i z żadną ze swoich kochanek nigdy się nie związał. Matka westchnę-
ła.
- Równie dobrze mogę to już mieć za sobą. Dzisiaj mam spotkanie z agentem nie-
ruchomości. Oglądam dom w Double Bay.
- Ale... - Dani była oszołomiona. Matka opuszczająca Miramare? - Masz dożywot-
nie prawo do mieszkania w tym domu. - Howard o to zadbał.
Obie rozejrzały się po pomieszczeniu. Pokoje na parterze, w których wychowała
się Dani, były o wiele mniej wystawne od reszty domu, wciąż jednak roztaczał się z nich
fantastyczny widok na przystań w Sydney i Ocean Spokojny. Dani nie umiała sobie wy-
obrazić matki w żadnym innym miejscu.
- Obijam się tu teraz samotnie od ściany do ściany - powiedziała Sonya z zadumą. -
A co, jeśli pojawi się James Blackstone? Howard był pewien, że on żyje. W przeciwnym
razie nie pozostawiłby mu posiadłości w testamencie.
- To jest twój dom. Masz do niego pełne prawo. James, jeśli istnieje, będzie się
musiał z tym pogodzić. - Odsunęła miskę, nagle straciwszy apetyt. - Poza tym, co z Mar-
cie?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]