[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Ogarnął ją tak silny lęk przed tym, co ją czeka, że nie
mogła ruszyć się z miejsca. Oparła się o samochód. Czuła,
że się rozpłacze. Nie zdobędzie się na taką wyprawę!
Zebrała się w sobie i zrobiła krok. Potem drugi, trzeci...
Po to przecież tu wróciła. By pozbyć się lęków. Nie ze
wszystkich się już wyzwoliła.
W miarę jak posuwała się do przodu, strach malał. Odro-
binę. Potem ujrzała przed sobą postać Josha. Jego widok
podniósł ją na duchu. Dogoniła go, ponieważ niosła pusty
plecak. Nie mieli czasu na wyjaśnienia. Oboje byli lekarza-
mi, którzy spieszyli ludziom na ratunek.
S
R
Pokonali pierwsze wzniesienie, za którym rozciągała się
dolina. W głębi Erin ujrzała Red Tarn, za którym majaczył w
chmurach ponury Helvellyn. Gdzieś po lewej stronie był
Striding Edge. Tam spadła. A teraz są tam ranne dzieci.
Josh przystanął, by zerknąć na mapę i kompas. Po czym
ruszył przed siebie. Dobrze, że podano mu współrzędne za-
błąkanej szkolnej wycieczki.
Nagle silny podmuch wiatru rozproszył mgły i oczom
przerażonej Erin ukazała się czarna, oślizgła ściana Striding
Edge. Tuż nad nią. Ze strachu aż do krwi zagryzła wargi.
Zmobilizowała wszystkie siły, by przyspieszyć kroku, by się
zmęczyć, by ból fizyczny zagłuszył strach.
Usłyszała jakiś głos.
- Tutaj! Tutaj!
Ktoś wymachiwał rękami. Znalezli grupę. Gała jedenastka
schroniła się za skalnym występem. Jakie to szczęście, że
opiekun kazał im trzymać się razem. Wszyscy byli przemo-
czeni i brudni, lecz odpowiednio ubrani.
Naprzeciw Erin i Joshowi szła młoda kobieta.
- Ekipa ratownicza? - zapytała z nadzieją w głosie.
- Pan Evans traci przytomność. Nie wiem, co mam robić.
Gdzie jest reszta ratowników?
Erin domyśliła się, że jest to nauczycielka przerażona
tym, co się stało oraz faktem swojej bezradności. Jej nie-
pokój sprawił, że Erin odzyskała częściowo pewność siebie.
- Ratownicy są w drodze, a my jesteśmy lekarzami. Na
razie my siÄ™ wami zajmiemy. Kim pani jest? I kto to jest pan
Evans? - zapytał Josh.
- Marie Morgan - dziewczyna przedstawiła się. -Pan
Evans jest nauczycielem wychowania fizycznego. M*a zła-
S
R
maną nogę i ranę głowy. Bardzo krwawi. Ledwie udało mu
się doczołgać do tego skalnego załomu, ale ciągle upiera się,
że nadal mamy go słuchać.
- Czy jeszcze ktoś jest poważnie ranny?
- Wszyscy się zsunęliśmy, więc jesteśmy poobijani i po-
siniaczeni. Mam wrażenie, że mamy jedną skręconą nogę. I
chyba jeden złamany palec. Opatrzyłam ich, jak umiałam.
- Zajmij się panem Evansem - zaproponowała Erin - a ja
zorientujÄ™ siÄ™, kto z grupy wymaga najpilniejszej pomocy.
Zdaje się, że mamy więcej szczęścia, niż myśleliśmy.
Deszcz i mokra odzież nie ułatwiały jej zadania. Ale za
skalnym załomem udało się jej obejrzeć wszystkich po-
szkodowanych. Pytała każdego, jak spadł oraz czy ma pro-
blemy z poruszaniem. Jednemu chłopcu obmacała żebra. Nie
wyczuła złamania. Drugi miał sporą ranę na ramieniu. Pole-
ciła mu, by drugą ręką uciskał opatrunek. Dziewczyna ze
stłuczonym kolanem mogła chodzić, choć powoli. Oprócz
tego jedna skręcona kostka i jeden złamany palec. Nic, co
zagrażałoby życiu. Ponieważ wszyscy byli dobrze ubrani,
nikt nie był wychłodzony.
Przyklękła obok Josha, który pochylał się nad nauczy-
cielem. Nabierał morfinę do strzykawki. Przedstawił Erin
rannemu.
- Dobrze, że już jesteście - szepnął pan Evans. -Musiałem
być przytomny, ponieważ za nich odpowiadam. Marie jest w
porządku... ale nie zna gór.
- Oboje spisaliście się na medal - oznajmił Josh. -Dzięki
wam nie doszło do tragedii. Dam panu środek przeciwbólo-
wy i będzie pan mógł spokojnie zasnąć. I zaraz zajmiemy się
nogą oraz raną głowy.
S
R
- Najpierw opatrzcie uczniów!
- Dzieciaki są w całkiem dobrym stanie - pospieszyła z
wyjaśnieniami Erin. - Mam je na oku.
Chwilę pózniej mężczyzna zasnął.
- Stracił dużo krwi - zauważył Josh. - Podłączymy go do
kroplówki z plazmą, ale nie będziemy go ruszyć. Musimy
czekać na porządne nosze. Jak dzieciaki?
- Trzymają się. Są mokre, zagubione i nieszczęśliwe, ale
jeszcze nie marznÄ….
- Mogą chodzić?
- Jedna skręcona kostka i jedno mocno stłuczone kolano.
Zejdą sami, bo użyłam bandaża elastycznego. Ale powoli.
- Sprowadz wszystkich na dół, a ja poczekam przy Evan-
sie na ratowników.
- Ja?! Mam ich sprowadzić?! Weszłam tu tylko dzięki to-
bie!
- Nieprawda. Sama weszłaś. Teraz pora na następny krok.
Upewnij się, że wszyscy mogą iść, i sprowadz ich do wsi.
Potrafisz posługiwać się mapą i kompasem?
- Jasne!
- Wobec tego nie widzę przeszkód. Jesteś lekarzem i
masz dbać o pacjentów. Twoje prywatne emocje się nie li-
czÄ….
- Aatwo ci mówić - mruknęła.
Zrobiła jednak to, co jej polecił. Ustawiła grupę w rzę-
dzie, który zamykała Marie. Nauczycielka miała pilnować,
by nikt nie został w tyle oraz użyć gwizdka, gdyby zaszła
potrzeba zrobienia postoju. Ruszyli.
Szli powoli, ale bez szemrania. Nareszcie coÅ› robili. Przez
pierwsze pół godziny Erin musiała iść z kompasem, staran-
S
R
nie omijając głazy i piargi. Od skraju doliny, gdzie zaczęła
się ścieżka do wsi, szło im się już znacznie łatwiej. Na pro-
wadzącą Erin wybrała najdzielniejszą dziewczynę, a sama
cały czas podchodziła do swoich podopiecznych, sprawdza-
jąc, jak się czują. Wszystko szło jak z płatka.
Nagle doznała olśnienia.
Strach zniknął! Poczuła nareszcie, że jest kompetentnym
lekarzem i zaprawioną turystką, która sprawdziła się w bar-
dzo trudnych warunkach. Rozpierała ją radość.
Nie mogła się powstrzymać, by nie wyrzucić rąk do góry i
krzyknąć:
- Tak!
- Coś się pani stało? - spytał ją zaniepokojony chłopiec.
- Absolutnie nic!
S
R
ROZDZIAA DZIEWITY
Kilkanaście minut pózniej z gęstej mgły wynurzyły się
przed nimi sylwetki sześciu barczystych mężczyzn. Mimo że
nieśli ciężki sprzęt, przemieszczali się bardzo szybko.
- To wy jesteście tą wycieczką szkolną? - zapytał pierw-
szy z nich. - Idziemy wam na ratunek.
Wspólnie zadecydowali, że czterech ratowników pójdzie
z noszami po nauczyciela, dwóch pozostałych wraz z Erin
będzie eskortowało uczniów.
- Mamy drugie nosze. Pani doktor, czy ktoÅ› z tej grupy
nie powinien chodzić?
- Jeden z chłopców ma skręconą kostkę. Gdybyście wzię-
li go na nosze, posuwalibyśmy się znacznie szybciej. - Z ra-
dością zauważyła, że poproszono ją o fachową opinię.
We wsi na młodzież czekał już autobus. Od tej pory już
kto inny zatroszczy się, by nie było im zimno, nakarmi ich,
przebierze w suche rzeczy i przewiezie na badania do szpi-
tala. Zdała krótkie sprawozdanie z tego, co zrobiła, po czym
autobus odjechał.
- Mam nadzieję, że znowu spotkamy panią doktor w gó-
rach - powiedział na odchodnym jeden z ratowników. -
Zwietnie się pani spisała.
- To nie jest wykluczone.
S
R
Mężczyzni zawrócili w stronę górskiej ścieżki, by do-
łączyć do kolegów, którzy znosili nauczyciela. Erin została
sama.
Zrobiła to, co proponował jej Josh: poszła na herbatę. Z
[ Pobierz całość w formacie PDF ]