[ Pobierz całość w formacie PDF ]

-Daj spokój... Wygląda na to, że rozzłościliśmy ludzi. Pospiesz się!
-Już niedużo zostało. Wsiadłam do samochodu, mężczyzna z wiadrami popatrzył na mnie
niespokojnie.
-Dosyć, wystarczy - powiedział.
Ricky wlał jeszcze trochę benzyny do plastikowej torebki i opuścił wiadro.
- Półtora wiadra, madame. Gotowe... Opuściłam szybę i podałam pieniądze.
- Dziękuję, mister. Bardzo sobie cenimy pańską pomoc. Mężczyzna nie odpowiedział, przeliczył
banknoty, potem starannie je złożył i zacisnął w dłoni. Mógł mnie nie usłyszeć w tym wyjącym
wietrze. Ricky uruchomił samochód, cofnął i zręcznie lawirując, ominął kilka wózków i jeepy.
Znów byliśmy na ulicy. Pochyliłam się, wyczesałam palcami popiół z włosów, a potem się
odwróciłam i spojrzałam przez tylną szybę. Ludzie na stacji skakali sobie do oczu, ktoś strzelił w
powietrze, jakiś mężczyzna krzyczał, z obładowanego jeepa wyszła kobieta z małym dzieckiem na
ręku.
Wtedy dotarło do mnie, że zapomniałam o czekoladzie. I zrobiło mi się potwornie smutno.
Jakbym była dzieckiem. Albo jakbym wiedziała, że niebawem spotkamy dziecko.
Popełniam błąd. Nie opróżniam kosza w pokoju mamy. Leży w nim mój list do Marity. Aż do
wtorku.
Kiedy wracam z Eksjóberget, Gunilla stoi w drzwiach korytarza serwisowego i uśmiecha się.
Odpowiadam uśmiechem, zdejmuję botki i wieszam palto, nieco zdziwiona jej nieoczekiwaną
promiennością.
-Zimno na dworze?
-Nie. Właściwie nie. W tym roku chyba się nie zanosi na prawdziwą zimę. Chcę ją wyminąć, żeby
wejść do kuchni, ale mi w tym przeszkadza, zagradza drogę. Zatrzymuję się i patrzę jej w oczy.
-Wiesz, że skończyłyśmy szóstą klasę trzydzieści lat temu? - mówi rozwlekle.
-Owszem.
-To niesamowite, że tak dobrze się wszystkich pamięta. Mariannę. Ove. Bossę Lindgren. Maritę
Olsson.
Nie odpowiadam, stanowczym gestem daję Gunilli do zrozumienia, że ją odepchnę, jeśli mnie nie
wpuści do kuchni mojej mamy. Usuwa się, pozwala mi przejść, ręce ma nadal skrzyżowane na
piersiach. Aleś ty beżowa, myślę, beżowa, brzydka i nudna. Idzie za mną do kuchni, opiera się o
futrynę i patrzy na mnie, kiedy nastawiam wodę i wyjmuję kawę.
- A, pijesz zoegas. Chyba jest droga.
- Jest. I smaczna. Lepsza od innych.
-Wiem. Kiedyś kupiłam luxus w promocji, ale nie była dobra. Cierpka i gorzka. Bardzo cierpka i
gorzka.
Okręcam się i patrzę jej w oczy. Spuszcza wzrok, ale nie Przestaje się uśmiechać. Zbiera
niewidzialne pyłki kurzu ze swetra.
-Ja i jeszcze parę osób - mówi - myślimy o zorganizowaniu przyjęcia, na które byśmy zaprosili
wszystkich z naszej klasy, z podstawówki. Przyszłabyś? Odwracam się do niej plecami.
- Nie wiem. To zależy.
- Od czego?
- Oczywiście od mamy. Od tego, jak się będzie czuła,
- Jasne. Ale na pewno byłoby miło spotkać się z ludzmi ze szkoły. Ty i Marita byłyście
najlepszymi kumpelkami... Jesteście w kontakcie? Chowam kawę do szafki, odwracam się, wbijam
w nią wzrok i mówię bardzo wyraznie, tak, żeby do niej dotarło, że wiem, o co chodzi:
-Nie. Nie jesteśmy w kontakcie. %7ładnym. Bezczelnie się uśmiecha i wzrusza ramionami. Wchodzę
na piętro, nie czekając, aż zamknie za sobą drzwi wejściowe. List leży w koszu, ale nie jest zmięty.
Wygładziła go i zapomniała zgnieść.
-Zapalisz? Butterfield skinął głową. Wetknęłam mu papierosa do ust i przypaliłam, jakby miał
niesprawne obie ręce. Z irytacją podniósł lewą dłoń i lekko mnie od siebie odsunął. Zdążyłam się
'"-->